Co pan sądzi o emerytalnych propozycjach prezydenta? Karol Nawrocki chciałby zagwarantować minimalną podwyżkę emerytur, w przyszłym roku o co najmniej 150 zł, przy czym ta kwota miałaby być waloryzowana co rok. Czy takie rozwiązanie, łącznie z wprowadzonymi wcześniej 13. i 14. emeryturą, nie jest wbrew zasadzie zdefiniowanej składki, jaka obowiązuje w naszym systemie emerytalnym? Bo przecież wielkość emerytury powinna zależeć od zgromadzonego kapitału emerytalnego.
Tzw. trzynastka i czternastka to jest dobry punkt wyjścia, żeby pokazać, jak nasz system emerytalny od kilki lat jest „naprawiany”. Cudzysłów nie jest tu przypadkowy: tzw. 13. i 14. emerytura w założeniu miały być świadczeniami jednorazowymi, a zostały z nami na stałe. I propozycja prezydenta zmierza w tę samą stronę: kwotowo-procentowy model waloryzacji emerytur działał już w przeszłości, w czasach, kiedy waloryzacje były na niskim poziomie ze względu na niską inflację. Ale do tej pory to było rozwiązanie incydentalne i nie miało charakteru systemowego. A prezydent chciałby, żeby takim się stało.
Chodzi jednak o pewną zasadę. Skoro mówi się nam, że emerytura ma zależeć od wpłacanych składek, że im dłużej będziemy pracować, tym emerytura będzie wyższa, a potem najniższe świadczenia rosną nieproporcjonalnie szybciej niż pozostałe – to czy to jest uczciwe?
Rzeczywiście, wejście w życie tej propozycji byłoby kolejnym dowodem na to, że ostateczna wysokość emerytury niekoniecznie jest uzależniona od tego, ile składek odprowadzimy. W przypadku wyższych świadczeń, gdy procentowy wzrost z waloryzacji byłby wyższy to – jak rozumiem – waloryzacja byłaby wyłącznie procentowa. Podobny mechanizm działa w przypadku tzw. trzynastki i czternastki. Każdy dostaje tzw. 13. emeryturę w wysokości emerytury minimalnej. I dla kogoś, kto co miesiąc dostaje emeryturę minimalną to jest rzeczywiście trzynasta wypłata w roku. Ale gdy ktoś pobiera wyższą emeryturę to może zastanawiać się, dlaczego jego tzw. 13. emerytura nie jest równa comiesięcznemu świadczeniu, tylko jest niższa. Wszyscy dostają po równo, a skoro tak, to te wszystkie lata pracy i wszystkie składki odprowadzone do systemu niekoniecznie mają aż tak duże znaczenie.
W ogóle zmiany, jakie pojawiają się w systemie emerytalnym w ostatnich latach, to takie łaty, bez których można by się obejść. Jeśli naprawdę chcielibyśmy coś zreformować, to powinniśmy zacząć przede wszystkim od wieku emerytalnego. Ale, jak dobrze wiemy, politycznie to temat nie do przeprowadzenia, co do czego panuje ponadpartyjna zgoda.
Może rację mają ci, którzy uzyskując wysokie dochody uciekają na B2B, żeby płacić niższe składki na ZUS w porównaniu do składek na etacie? Skoro i tak ktoś kiedyś uzna, że ich minimalna emerytura, dotowana z budżetu, wymaga większej troski, niż świadczenie wypracowane odprowadzonymi składkami.
Musimy sobie jasno powiedzieć: społeczeństwo się starzeje, czyli coraz więcej osób będzie w wieku emerytalnym czy przedemerytalnym. Młodszych osób będzie - już jest - coraz mniej. Zatem z czasem to osoby starsze będą miały większy wpływ na to, kto będzie wygrywał kolejne wybory. To już determinuje postawy polityków i ich decyzje. Zupełnie brakuje dyskusji o tym, co się stanie z naszym systemem emerytalnym w roku 2040, 2050, 2060, 2070. Bo to wymaga spojrzenia dalej, niż tylko kolejna kadencja parlamentu. Nawet jeśli któryś z polityków wrzuci temat do debaty publicznej, to szybko jest wyciszany. Ostatnia poważna debata miała miejsce już ponad 10 lat temu i odbyła się przy okazji planu wyrównania i podniesienia wieku emerytalnego. Tamta reforma była dobrze przemyślana, z planem wdrożenia rozciągniętym na lata. Dziś podniesienie wieku emerytalnego traktuje się jako straszak, nikt nie próbuje wyjaśniać, jak by to wyglądało w praktyce. Że kobiety, które dzisiaj mają 59 lat po podniesieniu wieku np. do 65 lat nie będą pracowały jeszcze przez kolejne sześć lat, tylko może kwartał, może pół roku dłużej. Bo wiek przejścia na emeryturę podnosi się stopniowo. To reformy, które rozkłada się na 20-30 lat. Ale nikt tego tematu nie podejmuje ze względów politycznych.
Może więc czas zapomnieć o podwyższaniu wieku emerytalnego i zacząć dyskusję o emeryturze powszechnej, wypłacanej z budżetu państwa, równej dla wszystkich? Skoro i tak politycy dążą do zrównywania świadczeń to czas powiedzieć sobie uczciwie: niech podatki będą wyższe, ale państwo niech przejmie na siebie finansowanie emerytur.
Nie sądzę, żeby ktoś chciał systemu w takim kształcie, o jakim pan mówi. System zdefiniowanej składki zostanie, natomiast wszyscy muszą zdawać sobie sprawę, jak on działa. Wiedzieć, że składki powinny mieć znaczenie, że im wcześniej rozpoczynamy pracę, w rozumieniu płacenia składek, i im później ją skończymy – w ciągu naszego życia - tym lepiej dla naszych emerytur. System jest tak skonstruowany, że liczy się cały kapitał uzbierany w czasie naszej aktywności zawodowej. I że im późniejszy moment przejścia na emeryturę, tym lepiej. Dziś wiek 60–65 lat nie oznacza, że czas już kończyć aktywność zawodową. Warto zdawać sobie sprawę, że każdy dodatkowy rok na rynku pracy to co do zasady większe wypłaty z ZUS potem.
To może podniesienie wieku emerytalnego zrobi się samo? Żyjemy coraz dłużej, coraz dłużej w zdrowiu, a demografia jest nieubłagana, młodych będzie mniej, a ktoś będzie musiał pracować.
Wiek przechodzenia na emeryturę rzeczywiście może się przesuwać samoczynnie, zwłaszcza w przypadku kobiet. Jeśli w tablicach GUS z długością trwania życia będzie rosła liczba miesięcy, przez które dzieli się kapitał emerytalny, by wyliczyć wysokość emerytury, to kobieta w wieku 60 lat może mieć mocny powód, by zostać na rynku po osiągnięciu tego wieku. Ale to będą indywidualne decyzje. Warto popracować nad jakimś katalogiem zachęt, który ułatwiałby ich podejmowanie.
Czyli podniesienie wieku emerytalnego, ale miękkimi metodami? To się chyba już dzieje.
Mamy na przykład PIT zero dla seniorów. Ale to powinien być dopiero początek prac nad całą listą takich zachęt, nie da się bazować tylko na jednej.
Jakie powinny być główne punkty idealnej reformy systemu emerytalnego?
Pierwszy to oczywiście wiek sam emerytalny z odpowiednio rozłożonym w czasie tempem jego wyrównywania i podwyższania. Drugi to zbudowanie bezpieczniejszego środowiska pracy, z możliwościami przekwalifikowywania się, z elastycznymi formami zatrudnienia dla osób w wieku 50-55 plus, ale także lepszy dostęp do ochrony zdrowia. Do tego należałoby wprowadzać zachęty dla pracodawców, żeby zatrudniali osoby starsze, chociaż w perspektywie kolejnych kilkunastu lat to i tak pewnie będzie występować ze względu na ubytki na rynku pracy. Sytuacja demograficzna to wymusi.
Porozmawiajmy jeszcze o wysokości samych emerytur. Od jakiegoś czasu przestaliśmy dyskutować o tak zwanym dobrowolnym oszczędzaniu na emeryturę. Od momentu kiedy uruchomiono Pracownicze Plany Kapitałowe rozmów o trzecim filarze praktycznie nie ma…
Mam zupełnie odmienne zdanie. To właśnie dzięki PPK częściej mówi się o Indywidualnych Kontach Emerytalnych czy o Indywidualnych Kontach Zabezpieczenia Emerytalnego. Nad IKE i IKZE zastanawiają się nawet te osoby, które nie chcą uczestniczyć w PPK, bo wolą rozwiązania bardziej indywidualne. Od dwóch lat mamy również trzecią indywidualną formę – OIPE. To nowe rozwiązanie, którego pomysłodawcą jest UE.
I ludzie myślą o dodatkowym oszczędzaniu na emeryturę na rynku kapitałowym? Mimo tzw. reformy OFE, która dużo popsuła, jeśli chodzi o podejście do dobrowolnego i kapitałowego oszczędzania na emeryturę?
Otwarte Fundusze Fmerytalne przejdą do historii w ciągu kolejnych kilkunastu lat zakładając, że żadne poważne zmiany legislacyjne w tym zakresie nie zostaną wprowadzone. Młodych ludzi praktycznie nie ma w OFE, zatem będą one stopniowo traciły na znaczeniu. Pytanie, jak szybko PPK wejdą w ich miejsce, patrząc też z perspektywy giełdy. Dzisiaj, na początku listopada, w Pracowniczych Planach Kapitałowych mamy już ponad 42 mld zł aktywów, a w OFE około 270 mld zł było na koniec września 2025. Różnica jest więc nadal duża, ale stopniowo powinna się zmniejszać.
