Z końcem sierpnia Sejm przegłosował ustawę obniżającą wysokość interchange do 0,5 proc. Nowa stawka będzie obowiązywała od nowego roku. To spadek o 70 proc. w stosunku do dzisiaj obowiązujących prowizji, wynoszących 1,2-1,5 proc. w zależności od karty. W żywym pieniądzu jest to około 1 mld zł, którego banki nie zarobią w przyszłym roku. Niestety w przegłosowanej w ekspresowym tempie ustawie nie ma żadnej sensownej projekcji, jaki obniżki będą miały wpływ na rynek. Oczywiście jest mowa o błogosławionym skutku jakim będzie spadek kosztów transakcyjnych, co popchnie sprzedawców do instalowania terminali płatniczych, a to z kolei sprawi, że ludzie chętniej będą płacić kartami i powoli zaczniemy rugować z obiegu drogą gotówkę. Moim zdaniem skutki mogą być wręcz odwrotne, a bardzo poważne obniżki prowizji w krótkim terminie mogą przyhamować rozwój rynku kartowego. Poniżej moja prywatna analiza skutków zmian wprowadzonych przez polityków motywowanych demagogicznymi argumentami sieci handlowych, głuchych na argumenty przeciwników tak radykalnych zmian.



1. Na zmianach wygrały sieci handlowe i stacje paliw, bo to w ich kieszeniach zostanie lwia część pieniędzy, które dotąd inkasowały banki. Wpływy sektora z interchange wynoszą rocznie około 1,6 mld zł. Po zmianach spadną o dwie trzecie. Politycy oczywiście twierdzą, że to banki krwiopijcy żerowały na biednym handlu. Trzeba jednak pamiętać, że obrót kartowy to jest skomplikowany proces, w którym bierze udział handlowiec, bank, agent rozliczeniowy i organizacja kartowa, wszystko musi działać sprawnie i być bezpieczne. I banki, agenci oraz Visa i Mastercard zainwestowały masę pieniędzy, żeby system działał bez zarzutu i dzięki tym nakładom, m.in. z interchange, mamy jeden z najnowocześniejszych systemów transakcyjnych na kontynencie. Czy teraz banki będą miały równie wielką motywację do inwestowania pieniędzy w system, którego beneficjentami są głównie handlowcy, bo szybko (najczęściej na drugi dzień rano) dostają pieniądze na konto?
2. Największym przegranym są klienci banków i sieci handlowych. Kładę dolary przeciw orzechom, że pomimo spadku kosztów transakcji kartowych o ponad połowę ceny w hipermarketach nawet nie drgnął. Cała zaoszczędzona kasa pójdzie do kieszeni handlowców. Tak było np. w Hiszpanii, czy Australii, gdzie cięcia prowizji nie miały żadnego wpływu na poziom cen detalicznych.
Z kolei banki brakujący 1 mld zł z pewnością sobie zrekompensują. Według NBP w II połowie 2012 r. banki podwyższyły koszty prowadzenia rachunków średnio o 7 proc., a działo się to przed wprowadzoną w styczniu przez organizacje kartowe roku obniżki prowizji z 1,5 proc,. do 1,2,-1,3 proc. Można sobie wyobrazić co się będzie działo po masakrze dokonanej na prowizjach kartowych, które zostały ścięte o 70 proc. Spodziewam się, że pod koniec przyszłego roku darmowe konta będą rzadkie jak białe kruki. Całkiem możliwe, że nawet jeśli będziesz płacić kartą za wszystkie zakupy to i tak zapłacisz i za ROR i za kartę. Tak jest w wielu cywilizowanych krajach zachodnich, w stronę których nasi politycy pchnęli polski sektor bankowy. Komuś nie pasowało, że u nas rachunek w standardzie jest za darmo. Niech społeczeństwo płaci.
Jeśli koniunktura na rynku bankowym nie będzie się szybko poprawiała, a stopy pozostaną bardzo niskie, to nie zdziwi mnie, jeśli banki, tak jak w rachunkach firmowych, wprowadzą opłaty za przelewy. Np. pierwszych pięć będzie za darmo, a reszta za pieniądze.
Zobacz facebookowy profil bloga Obiektywnie o finansach
3. Z całą pewnością zmienią się i to gruntownie zasady wydawnictwa kart kredytowych. Cięcia stóp procentowych w NBP wywróciły obecnie działający model biznesowy. Tu nie chodzi już tylko o likwidację moneybacku dodawanego do kredytówek. Banki muszą na nowo poukładać ten biznes. Na czym teraz zarabiają? Na interchange od płatności kartą i odsetkach, jeśli ktoś zadłużył się i nie spłacił kredytu w karcie na czas. W tym układzie każdy klient był dobry byleby płacił kartą, bo przynosił dochody z prowizji transakcji, a interchange od kart kredytowych był znacznie wyższy niż od debetowych. Po cięciach prowizji utrzymywanie takiego klienta nie ma sensu, bo wpływów z interchange nie wystarczy na zamortyzowanie kosztów produkcji karty (jakieś 15 zł), nie mówiąc o kosztach związanych z trzymaniem w pogotowiu linii kredytowej dla posiadacza karty.
Teraz dla banku liczyć się będzie klient, który zaciąga kredyt w karcie i wchodzi w dług. Idę o zakład, że grace period, czyli okres bezodsetkowy dla posiadacza karty (dzisiaj można zaciągnąć nieoprocentowany kredyt, jeśli spłacimy go w ciągu dwóch miesięcy) zostanie co najmniej mocno obcięty, o ile nie zlikwidowany.
4. W ogóle banki niespecjalnie będą zainteresowane promowaniem płatności kartowych, a na pewno nie w takim zakresie jak dzisiaj. Kiedy jeszcze była mowa o stopniowej obniżce interchange, to banki kalkulowały, że zwiększając transakcyjność można zasypać spadek wpływów z tytułu obniżki. Zakładały, że wraz ze spadkami rosła będzie liczba terminali płatniczych, to pociągnie za sobą wzrost liczby karty i system będzie się kręcił. Teraz po spadku do 0,5 proc. i mając w perspektywie kolejne spadki jak chce Komisja Europejska do 0,2-0,3 proc. jaki jest sens w promowaniu transakcji kartowych dla banku? Przy tak niskim intgerchange bank nie tylko nic nie zarobi na transakcji, ale przy niskich kwotach będzie musiał do nich dopłacić. Transfer pieniędzy to nie jest usługa darmowa, jak uważają zdaje się posłowie. To są określone koszty. Pieniędzy między handlowcem a bankiem nie przenosi wiatr, dobre duszki. Ktoś musi inwestować w systemy informatyczne, żeby cały obieg działał sprawnie. Przypomnę, że w ramach programu Big Idea realizowanego wspólnie z Visą banki wpakowały w rozwój rynku terminali 100 mln zł. Czy teraz sieci handlowe i stacje paliw wezmą na siebie część kosztów związanych z rozwojem tego rynku? Jakoś nie wydaje mi się, żeby, podobnie jak banki, stworzyły fundusz na rzecz „uposowienia” terenów wiejskich.
5. Jeśli nie banki to kto będzie inwestować w terminale płatnicze? Tego w uzasadnieniu ustawy nie znajdziesz. Politycy, jak sądzę, wyszli z założenia, że kiedy ceny transakcyjne spadną to handlowcy ustawią się w kolejce u agentów rozliczeniowych po terminale. Pytanie tylko dlaczego mieliby to robić. Czy fakt, że koszt pojedynczej transakcji spadł z 1,10 zł do 50 gr od każdych zainkasowanych 10 zł skłoni właściciela warzywniaka do instalacji terminala? Być może w lanserskim Le Targ na warszawskiej Saskiej Kępie - tak, ale już nie pod Halą Mirowską, ani Halą Targową w Krakowie, nie wspominając o tysiącach sklepów w małych miejscowościach, nie tylko dlatego że to dodatkowy koszt (dzierżawa terminala plus koszt agenta, o czym często się zapomina, też sporo kosztuje), ale po prostu nieliczni klienci posługują się tu kartą. Niedawno, jadąc na wakacje miałem niemały kłopot z zatankowaniem w pewnej przygranicznej miejscowości, bo właściciel stacji przyjmował płatność w gotówce, a najbliższy bankomat był kilka kilometrów od tego miejsca. Inna sprawa, że gdy wreszcie zaopatrzyłem się w gotowiznę, wziął należność do ręki nie fatygując kasy fiskalnej.
Nie chodzi o to, że wszyscy właściciele małych punktów handlowo-usługowych działają w szarej strefie, bo tak nie jest, tylko że spora część z nich znakomicie obchodzi się bez terminala płatniczego, bo woli gotówkę. Dlatego, że pieniądz mają od razu w kasie, podliczony na koniec dnia, który następnie zabierają do hurtowni, żeby kupić towar na następny tydzień. Płacąc oczywiście gotówką. Po co komplikować sobie życie?
Jedyną szansę na „uposowienie” tego rynku widzę znowu po stornie banków, które, jak słyszę, z coraz większą uwagą przyglądają się mPOS-om, czyli terminalom mobilnym oraz nakładkom na smartfony zamieniające je w terminale płatnicze. Przy tej okazji mogłyby obejść zapisy ustawy o interchange. Na Zachodzie stawki w przypadku mPOS-ów składają się z dwóch części: prowizji od transakcji, liczonej procentowo, plus jedna stawka kwotowa liczona albo miesięcznie od urządzenia (rodzaj abonamentu),lub od transakcji. Wejście w ten rynek będzie wymagało ogromnych nakładów informacyjnych, żeby przekonać handlowców/usługodawców, że taki terminal jest im potrzebny.