Deficyt budżetowy jest kategorią polityczną
ROZWARCIE NOŻYC: Dochody państwa pozostają znacznie w tyle za wydatkami. Nic dziwnego, że deficyt osiągnął po siedmiu miesiącach takie rozmiary.
Opublikowane przez Ministerstwo Finansów szczegółowe dane o wykonaniu budżetu państwa od stycznia do lipca 1999 r. potwierdziły informacje z początku sierpnia. Otóż w okresie siedmiu miesięcy, stanowiących 58,3 proc. roku, deficyt budżetowy osiągnął już kwotę 12 459 mln zł, czyli 97,2 proc. limitu rocznego. Ustawa budżetowa na rok 1999 ustaliła dochody na kwotę 129 288 mln zł, wydatki na kwotę nie większą niż 142 100 mln zł i deficyt na kwotę nie większą niż 12 812 mln zł.
CHARAKTERYSTYCZNE, że większość opinii na temat przyczyn narastania deficytu koncentruje się na nadmiernych wydatkach. Tymczasem liczby dowodzą (patrz wykres), iż na razie udało się utrzymać je w ryzach. Osiągnęły zaledwie 55,1 proc. całorocznej kwoty, a zatem ich tempo jest nawet opóźnione w stosunku do kalendarza. Prawdziwym nieszczęściem są natomiast dochody, zrealizowane zaledwie w 50,9 proc. Gdybyż taki wskaźnik osiągnięty został na koniec czerwca... Niestety, dotyczy on końca lipca. W przybliżeniu można przyjąć, iż budżetowi państwa brakuje miesięcznych wpływów.
DOCHODY pochodzą z trzech podstawowych źródeł. Największym są podatki pośrednie (60,23 proc. całości), następnie PIT (17,79 proc.) oraz CIT (12,61 proc.). Ogólne osłabienie koniunktury natychmiast powoduje wysychanie tych źródeł. Od początku roku utrzymują się na wyjątkowo niskim poziomie dochody z CIT. Ściągalność VAT i podatku akcyzowego w lipcu jeszcze osłabła, stąd nerwowa podwyżka akcyzy na paliwa. Jedynym optymistycznym punktem dochodów jest wskaźnik wykonania wpłat z zysku NBP — aż 144,4 proc. Szkoda, że źródło to zasila budżet zaledwie w 0,27 proc.
WEDŁUG uspokajających opinii rządowych — normalnym zjawiskiem jest to, iż większa część deficytu budżetowego osiągana jest do połowy roku, jako że w drugim półroczu ściąga się więcej podatków. Poza tym zostały już poniesione główne wydatki na rządowe reformy, które do końca roku nie będą tak kosztowne. W lipcu dynamika pogłębiania się deficytu minimalnie spadła, zatem można zakładać, że w sierpniu i wrześniu będzie on oscylował wokół obecnego poziomu. Może nawet chwilowo przekroczy psychologiczną granicę 100 proc., ale potem zacznie się zmniejszać.
JEDNAK w ostatnich pięciu latach — z wyjątkiem roku 1997 — deficyt budżetowy na końcu roku zawsze okazywał się wyższy niż po siedmiu miesiącach. Poza tym optymistyczne prognozy opierają się na podstawowym założeniu, że wydatki w drugim półroczu nie będą się nadprogramowo zwiększać. Tymczasem kolejne zdeterminowane grupy społeczne coraz mocniej napierają na państwową kasę, realizując prostą taktykę — trzeba zdążyć wyrwać od rządu jak najwięcej, bo za kilka miesięcy może okazać się, że inni już wszystko wybrali. Z punktu widzenia interesów całej gospodarki szczególnie niechlubną rolę odgrywa silna i dobrze zorganizowana branża węglowa. Górnicy nie mają zamiaru przyjąć do wiadomości, że w roku 1999 pozostałą część społeczeństwa stać na wypłacenie im jedynie kwot zapisanych we wspólnym budżecie, czyli 338 mln zł na likwidację kopalń oraz 953,7 mln zł na restrukturyzację zatrudnienia.
I TAK znowu potwierdza się, że deficyt budżetowy ze swojej istoty jest kategorią nie ekonomiczną, lecz ściśle polityczną. Przecież gdyby gospodarowaniem — każdym, nie tylko państwowym — rządziły wyłącznie liczby, wówczas w ogóle nie miałby on prawa zaistnieć. Jednak w sytuacji, gdy suma potrzeb państwa i społeczeństwa stanowi kwotę większą od kwoty możliwej do wydania, polityka wkracza do świata ekonomii i tę drugą kwotę sztucznie podwyższa. Dlatego w osobnym, 220 artykule Konstytucji słusznie została ograniczona możliwość zwiększania deficytu budżetowego. W najbliższych miesiącach okaże się, czy ten zapis w ogóle interesuje górników, rolników lub jakąś następną branżę — oraz jak rozumiany jest przez polityków.