Rośnie skala wykrywanych przypadków pracy na czarno. W 2013 r. kontrole Państwowej Inspekcji Pracy (PIP) wykazały, że 18 proc. pracodawców zatrudniało ludzi bez umowy. Na „gębę” pracowało 13,1 tys. osób, czyli 7,4 proc. wszystkich pracowników objętych kontrolą. To najwyższe wyniki przynajmniej od 2007 r., odkąd dostępne są porównywalne dane. Rok temu odsetek podmiotów z szarej strefy wynosił 16 proc., trzy lata temu było to 15 proc., a sześć lat temu — zaledwie 7 proc.

Szary barometr
Jak tłumaczy PIP, rosnący odsetek wykrywanych wykroczeń to po części efekt coraz lepszej skuteczności kontrolerów.
— Odkąd w 2007 r. przejęliśmy od służb podległych wojewodzie kontrolę legalności zatrudnienia, stale doskonalimy nasze działania. Coraz lepiej typujemy branże i podmioty, w których łamane są przepisy — tłumaczy Jarosław Leśniewski, dyrektor Departamentu Legalności Zatrudnienia PIP.
Jednak częściowo wzrost wykrywalności pracy na czarno to też skutek gospodarczej dekoniunktury, jaka dotknęła polskie firmy w ubiegłym roku. Odsetek podmiotów, u których wykryto zatrudnianie bez umowy, jest zadziwiająco mocno skorelowany z dynamiką wzrostu gospodarczego w Polsce. Kiedy koniunktura jest słaba, liczba ukaranych pracodawców rośnie, kiedy się poprawia — szara strefa maleje.
— Sytuacja gospodarcza ma pewien wpływ na skłonność pracodawców do zatrudniania na czarno. Często tłumaczą inspektorom, że do takiego procederu po prostu zmusiła ich słaba kondycja finansowa firmy — mówi Jarosław Leśniewski.
Przyjmowanie ludzi do pracy na czarno to najpoważniejszy, ale niejedyny sposób naruszania przez pracodawców prawa. Jeszcze szersze jest zjawisko zalegania z opłacaniem składek na ubezpieczenia społeczne. Według kontroli PIP, w 2013 r. aż 27 proc. pracowników nie miało w terminie opłaconych składek do Funduszu Pracy, a 17 proc. miało zaległości w składkach do ZUS.
— Pracodawcy te uchybienia tłumaczą najczęściej problemami z płynnością. Firma nie dostała zapłaty za zamówienie i jest zmuszona kredytować się składkami pracowników, aby utrzymać działalność — tłumaczy Jarosław Leśniewski.
Jak twierdzi Zbigniew Żurek, wiceprezes Business Centre Club i wiceprzewodniczący sejmowej Rady Ochrony Pracy, choć PIP poprawia swoją skuteczność w wykrywaniu uchybień, to nadal skuteczność ta jest zbyt niska. Jego zdaniem, PIP powinna dostać szersze uprawnienia.
— Kontrole często są fikcją, bo inspekcja nie dysponuje odpowiednimi narzędziami. Na przykład powinna w większym stopniu móc korzystać z usług policji, która otoczyłaby teren zakładu. Często zdarza się, że kiedy inspektorzy pukają do drzwi zakładu, pracownicy zatrudnieni na czarno uciekają przez płot — mówi Zbigniew Żurek.
Zdaniem samej PIP, problemem są też zbyt liberalne przepisy. Pracodawca ma np. obowiązek podpisać z pracownikiem umowę pierwszego dnia pracy. Kiedy więc kontroler znajdzie w firmie pracowników zatrudnionych na czarno, pracodawca może powiedzieć, że to właśnie pierwszy dzień ich pracy. PIP musi wtedy udowadniać, że tak nie jest. Podobny problem dotyczy ubezpieczeń społecznych. Pracodawca ma tydzień, by zgłosić nowo zatrudnionego pracownika do ZUS. Często tym właśnie tłumaczą pracodawcy swoje opóźnienia w składkach.
— Zgłosiliśmy ten problem Ministerstwu Pracy i Polityki Społecznej. Nasz wniosek jest obecnie analizowany w Sejmie — mówi Jarosław Leśniewski. W piątek Prokuratura Generalna i Państwowa Inspekcja Pracy podpisały porozumienie, którego celem jest skuteczniejsza walka z łamaniem praw pracowniczych.
Mundury nie budują PR-u
Jak pomysł zwiększania restrykcji odbierają pracodawcy? Według Zbigniewa Żurka, uczciwi przedsiębiorcy są tym pomysłom przychylni.
— Zaostrzenia kontroli mogą obawiać się tylko nieuczciwe firmy. Jeśli ktoś zatrudnia legalnie, to nie ma powodów do obaw, powinien wręcz się cieszyć, bo będzie miał mniej nieuczciwej konkurencji — mówi Zbigniew Żurek.
Jak pokazały badania „PB” z 2011 r. wśród małych i średnich firm, zatrudnianiena czarno to jeden z istotnych przejawów nieuczciwej konkurencji — zmaga się z tym problemem 10 proc. przedsiębiorców. Jednak część pracodawców uważa, że otaczanie zakładów przez policję to krok za daleko.
— Nie zatrudniam żadnego pracownika nielegalnie, ale nie ucieszyłbym się, gdyby policja otoczyła mi zakład. Wolałbym, żeby płacone przeze mnie podatki szły na inne cele — mówi Przemysław Jastrzębski, prezes firmy Viki Family. Jego zdaniem, rząd, zamiast zwiększać restrykcje, powinien ułatwiać pracodawcom legalne zatrudnianie.
— W pierwszej kolejności należy zmniejszać obciążenia biurokratyczne i finansowe. Pracodawcom powinno się nie opłacać przyjmowanie ludzi na czarno — mówi Przemysław Jastrzębski.
Choć wydaje się, że w całej polskiej gospodarce zatrudnianie na czarno rośnie, to odwrotną tendencję widać w zatrudnianiu obcokrajowców. Kontrole Państwowej Inspekcji Pracy w 2013 r. wykryły 494 przypadki nielegalnej pracy cudzoziemców. To o 150 przypadków mniej niż rok temu i o 405 mniej niż dwa lata temu, choć restrykcyjność kontroli w tym czasie nie spadła. To prawdopodobnie efekt liberalizacji przepisów dotyczących zatrudniania pracowników z Ukrainy, Rosji i Białorusi, którzy od niedawna do pracy sezonowej (np. w rolnictwie czy budownictwie) nie potrzebują pozwolenia na pracę. Podobnie jak w poprzednich latach, największą grupę nielegalnych pracowników stanowią Ukraińcy (357 wykrytych przypadków), a także Wietnamczycy i Chińczycy (odpowiednio 20 i 16 osób).