Problemem derywatów emitowanych na potęgę przez polskie firmy zajmują się kolejne instytucje
Firma doradcza twierdzi, że nie tylko polskie firmy zapłacą za opcje emitowane na potęgę. Polskie banki też mają duży problem.
Problem toksycznych opcji typu call, jakie na potęgę emitowały w połowie roku krajowe przedsiębiorstwa, przeanalizowała już firma doradcza Deloitte. Jej wnioski potwierdzają informacje, jakie podawaliśmy. Według firmy doradczej przez opcje ucierpią setki firm, a straty idą w setki, a nawet miliardy złotych. Wszystko przez nagłą zmiane trendu na rynku walutowym w lipcu. Gdy złoty był rekordowo mocny, eksporterzy zaczęli spekulować, obstawiając jego daszy spadek. Wszystko po to, by zrównoważyć straty z tytułu mocnego złotego. Zamiast zarobić, teraz brną w jeszcze większe straty.
Już się zgłaszają
Wśród klientów Deloitte znajdują się przedsiębiorstwa, które nie potrafią poradzić sobie z wielomilionowymi stratami na opcjach.
— Sporo firm z tym problemem zgłasza się do nas po ratunek — mówi Zbigniew Szczerbetka, partner kierujący działem zarządzania ryzykiem w Deloitte.
Dodaje, że jego firma doradza jak najszybsze pozbycie się spekulacyjnego balastu.
— Każda firma powinna szczegółowo przeanalizować, które instrumenty służą zabezpieczaniu rzeczywistych przepływów pieniężnych w obcych walutach, a które są jedynie czystą spekulacją rynkową. Pozycje z tej drugiej kategorii powinno się jak najszybciej zamknąć — doradza Zbigniew Szczerbetka.
Dodaje, że trzeba pogodzić się ze stratami i nie liczyć, że się je odrobi. Część mniejszych firm może zbankrutować.
Według szacunków Deloitte straty polskich firm z po-wodu czysto spekulacyjnych opcji walutowych sięgają przynajmniej kilkuset milionów złotych.
— Może to być jednak wiele miliardów złotych. Nie mamy dostępu do wszystkich danych, a dużo zależy również od kursu walutowego. Sytuacja w naszym kraju jest zaskakująca. To ewenement na skalę europejską — twierdzi partner firmy doradczej.
Zdaniem Zbigniewa Szczerbetki kosztowna lekcja o op-cjach może być cenna dla wielu podmiotów.
— Firmy nie powinny zamieniać się w kasyna walutowe — mówi ekspert Deloitte.
Banki pośredniczyły
Polskie firmy mogą stracić miliardy na opcjach, ale to nie znaczy, że nasze banki staną się o nie bogatsze. Polskie instytucje finansowe nie zarobiły wiele na sprzedaży produktów opcyjnych. Zyskiwały z reguły jedynie na prowizjach. Opcje kupna, jakie wystawiali ich klienci, trafiały często do dużych globalnych banków inwestycyjnych. Jeśli tak się nie stało, to bank na własną rękę zajmował przeciwstawne pozycje na rynku terminowym. Dlatego olbrzymie straty klientów nie są bankom na rękę.
— Pojawia się dodatkowe ryzyko niewypłacalności klientów. Banki mogą odnotować straty z tego tytułu wielokrotnie przekraczające uzyskane wcześniej marże — ostrzega partner Deloitte.
Jego zdaniem banki we własnym interesie powinny starać się pomóc firmom wyjść z kryzysu i zadbać o to, by klienci poprawnie zabezpieczali swoje ryzyko walutowe.
— Dlatego zachęcamy banki i ich klientów do rozmów o restrukturyzacji zobowiązań. Zatrudnienie prawników i okopanie się na swoich pozycjach nic nie da — ocenia Zbigniew Szczerbetka.
Potrzebny MiFID
Gdyby polscy politycy nie byli opieszali w dostosowywaniu naszego prawa do norm europejskich, już w ubiegły roku klienci instytucji rynku kapitałowego byliby pod lepszą ochroną. Obecny rząd przyspieszył implementację MiFID (dyrektywa o rynkach instrumentów finansowych), ale prezydent skierował nowelizację ustawy o obrocie instrumentami finansowymi do Trybunału Konstytucyjnego. Nie wiadomo, kiedy sędziowie zajmą się nimi. Nawet gdyby konstytucjonaliści rozwiali wątpliwości prezydenta, to i tak przepisy MiFID zaczęłyby obowiązywać prawdopodobnie dopiero w 2010 r. (potrzebny jest czas, by banki i domy maklerskie miały czas dostosować swoje procedury).
— MiFID wymaga dostosowania produktu do klienta, biorąc pod uwagę jego wiedzę, potrzeby i sytuację majątkową. Tu nie wystarcza jedynie podpis pod skomplikowaną umową. Wymaga się robienia testów wiedzy klientów i zrozumienia produktów — mówi Zbigniew Szczerbetka.
Jego zdaniem w przyszłości nie powinniśmy doświadczyć już problemu "toksyczności" jakichkolwiek instrumentów, bo MiFID chroni przed własną niewiedzą.
— Gdyby europejskie normy były implementowane wtedy, kiedy powinny być [dwa lata temu — przyp. red.], to nie doszłoby do większości spekulacyjnych transakcji. Jeśli banki przeprowadziłyby je wbrew potrzebom klientów, wykorzystując ich niewiedzę, to klienci z łatwością wygraliby duże odszkodowania w sądzie. Jeśli klienci twierdzą, że nie wiedzieli, co podpisują, są skazani na sądową klęskę — uważa szef działu zarządzania ryzykiem w Deloitte.