Długoterminowe inwestowanie ożywi GPW

Marek MuszyńskiMarek Muszyński
opublikowano: 2024-05-19 20:00

Cios zadany OFE oznaczał trudne lata dla warszawskiej giełdy. Odbudowa systematycznego, długoterminowego inwestowania mogłaby uzdrowić rynek kapitałowy – uważa Jarosław Wikaliński, prezes Ipopema TFI.

Z tego artykułu dowiesz się:

  • jakie recepty na naprawę GPW widzi prezes Ipopema TFI,
  • jakich zmian w podatku Belki oczekuje rynek,
  • jakie problemy na polskim rynku wymagają rozwiązania.
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Dwie zmiany sprawiły, że na polski rynek kapitałowy przestały płynąć pieniądze. Najpierw w 2011 r. o ponad połowę ograniczono wysokość składki do OFE, a następnie w 2014 r. Polacy dostali możliwość wybrania, czy będą odkładać swoją składkę w OFE czy zostawią w ZUS – w rezultacie ZUS przelewa do funduszy emerytalnych składki tylko 2,5 mln z 15 mln uprawnionych.

- Pracownicze plany kapitałowe (PPK) nieco wypełniły tę lukę, ale ich aktywa stanowią tylko 10 proc. tego, co w OFE, a do tego ludzie masowo wypisują się z PPK. Od czasu rozbioru OFE atrakcyjność rynku spadła, towarzystwa emerytalne zaczęły myśleć o swoim końcu, a konkurencja jest mała, bo po konsolidacji zostało ich tylko osiem – mówi Jarosław Wikaliński, który kieruje towarzystwem zarządzającym na rynku kapitałowym aktywami o wartości 2,2 mld zł.

Brakuje aktywnych inwestorów

Nie tylko pieniądze przestały płynąć na rynek, ale także zmarginalizowane OFE przestały pełnić rolę żywotną dla rynku.

- W latach 2005-10 na rynku nie brakowało aktywnych inwestorów. OFE nabrały już wtedy masy, były także TFI, takie jak Altus czy Investors, które potrafiły postawić na swoim. Gdy 16 lat temu odchodziłem z grupy PZU, to fundusze te odgrywały ważną rolę nawet w spółkach kontrolowanych przez skarb państwa – w Orlenie, Lotosie czy bankach. Potem powstała niepewność co do dalszego losu OFE, która trwa do dzisiaj [nowy minister finansów zapewnił, że nie będzie likwidacji OFE, co chciał zrobić poprzedni rząd - red.], i myślę, że to trochę sparaliżowało zarządzających – mówi Jarosław Wikaliński.
Do świadomości Polaków nie przebiły się też fundusze inwestycyjne. Kilka afer, m.in. dotycząca GetBacku, i rozczarowanie wynikami funduszy akcji po poprzedniej bessie zniechęciło wielu klientów. Największym problemem są jednak emocje inwestorów.

- W przypadku funduszy inwestycyjnych ludzie o swoich inwestycjach w dużej mierze decydują emocjami i dlatego nie ma stabilnych napływów. Większość aktywów w TFI stanowią obligacje, co sprawia, że mają mniejsze możliwości oddziaływania na giełdę niż OFE – mówi Jarosław Wikaliński.

Fundusze dłużne mają obecnie około 37-procentowy udział w rynku, typowo akcyjne - 11-procentowe.

Problemem jest też rozdrobnienie rynku. Na polskim rynku kapitałowym działa ponad 30 towarzystw, ale tylko sześć z nich ma aktywa przekraczające 10 mld zł.

- Nie raz przychodzą do mnie ludzie z rynku, którzy są gotowi wejść do rady nadzorczej i rozpocząć pracę nad spółką, ale ja nie mam tylu akcji, żeby ich wprowadzić do organów nadzorczych większych spółek. Większość niezależnych TFI jest na tyle mała, że nie ma odpowiedniej siły przebicia, aby wprowadzać swoich ludzi czy wymuszać działania restrukturyzacyjne, co robią fundusze hedgingowe i private equity na zachodnich rynkach – mówi Jarosław Wikaliński.
Do tego aż pięć TFI z aktywami o łącznej wartości ponad 100 mld zł kontrolowanych jest pośrednio przez państwo.

- Regulacje przeszkadzają o tyle, że nie można działać w porozumieniu przy wykonywaniu prawa głosu z akcji. Kiedyś za jednym odważnym szli kolejni, a dzisiaj tych pierwszych brakuje. OFE schowały głowę w piasek, a PPK nie tylko jeszcze nie urosły, ale są głównie w rękach dużych bankowych i ubezpieczeniowych TFI, które nie zajmują zbyt aktywnego stanowiska. W prywatnych funduszach nie mamy oporów, ale nie mamy wystarczającej siły głosów – ja mam akcji za 500 mln zł. Musiałbym skoncentrować ten portfel, aby mieć wpływ na spółki, ale wtedy bez odpowiedniej dywersyfikacji skończyłoby się to katastrofą – mówi Jarosław Wikaliński.

Podatek po nowemu

Nowy minister finansów Andrzej Domański zapowiedział już zmiany w podatku od zysku z inwestycji giełdowych. Zmiany zakładają wprowadzenie kwoty wolnej, która wynosiłaby tyle, ile iloczyn stopy depozytowej NBP oraz 100 tys. zł. Obecnie byłoby to 5250 zł.

- Minister finansów wywodzący się z TFI [Andrzej Domański pracował w Noble Funds TFI i Eques Investment TFI - red.] jest naszą dużą nadzieją, zwłaszcza, że najdłużej pracował na rynku akcji. Zaproponowana reforma podatku Belki jest jednak niewystarczająca. Moim zdaniem powinno to pójść dalej, być proste i bardziej nastawione na długi termin i większą skalę. Proponowane rozwiązanie jest zbyt skomplikowane, jest za dużo liczenia. Rozmawiamy z resortem za pośrednictwem Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami oraz GPW i liczymy, że projekt będzie poprawiony – mówi Jarosław Wikaliński.
Jego zdaniem dochody z podatku od zysków kapitałowych nie są istotne dla budżetu, a zwolnienie długoterminowych inwestycji przyniosłoby dużo korzyści. Zwłaszcza jeśli zachęcałoby do regularnego inwestowania.

- Rynek TFI w przytłaczającej większości jest dobrowolnym systemem oszczędzania. Gdy jest bardzo źle na rynku i inwestorzy uciekają, to my możemy tylko zmniejszyć prowizję do zera i przekonywać, że to jest dobry moment do inwestycji. Większą rolę w takiej sytuacji odgrywają systemy długoterminowego oszczędzania, jak OFE czy PPK oraz zachęty podatkowe, takie jak mamy w IKE czy IKZE. Nawet dobrowolny system regularnego oszczędzania z atrakcyjną zachętą podatkową może zrobić różnicę po stronie popytowej rynku – uważa Jarosław Wikaliński.
Tymczasem coroczny PIT do zapłaty, którzy dostają inwestorzy aktywnie zarządzający swoim portfelem funduszy, działa zniechęcająco. Tym bardziej, że na rynku nieruchomości mają lepsze preferencje podatkowe.

- My możemy niewiele zrobić, ale działamy – ulepszamy narzędzia do inwestowania online, aby były intuicyjne, mamy systemy z rozpoznawaniem biometrycznym, które pozwalają inwestować bez wizyty w oddziale. Szukamy także nowych klas aktywów – stworzyliśmy fundusze private debt, których aktywa przekroczyły już 500 mln zł czy atrakcyjne fundusze nieruchomości, ale niestety jesteśmy sami. Fundusze emerytalne także mogłyby w to wejść, ale nie mogą pobrać opłaty za zarządzanie, jeśli zainwestują w taki fundusz, więc nikt nie jest chętny. A przecież są polskie fundusze private equity czy venture capital, które by pasowały do długoterminowego charakteru inwestycji OFE – mówi Jarosław Wikaliński.
Do tego TFI spoza grup bankowych mają ograniczone możliwości promowania swoich inwestycji. A banki jeśli już dystrybuują fundusze, to robią to w ramach grupy kapitałowej.

- Jest wiele narzędzi do inwestowania długoterminowego, które można uruchomić i zmniejszyć wpływ emocjonalnego inwestowania przez prywatnych inwestorów. Gdyby dodać do tego zachęty podatkowe, to w długim terminie inwestorzy widzieliby korzyści z tych rozwiązań. Takie inwestowanie bez szukania górek i dołków jest efektywniejsze i przyniosłoby wyższe stopy zwrotu przy niższej zmienności. Obecne programy są podatkowo nieefektywne i wspierają inwestowanie emocjami. Kiedyś były UFK, choć miały czasami skandaliczne zapisy dla klientów, ale były jednym ze stabilizatorów rynku giełdowego. Rekomendacje KNF ograniczyły możliwość tworzenia takich produktów, co sprawia, że ich aktywa spadają i takiej stabilizacji z ich strony brakuje – mówi Jarosław Wikaliński.

Jest wiele narzędzi do inwestowania długoterminowego, które można uruchomić i zmniejszyć wpływ emocjonalnego inwestowania przez prywatnych inwestorów. Gdyby dodać do tego zachęty podatkowe, to w długim terminie inwestorzy widzieliby korzyści z tych rozwiązań.