
Twórczyni Fundacji Art Stations zalicza się do najwybitniejszych kolekcjonerek na świecie. Jej zbiory od lat figurują na liście Top 200 Collectors magazynu „Artnews”. Od 2015 r. jest członkinią Modern Women’s Fund w nowojorskim MoMA (Museum of Modern Art) i była pierwszą osobą z Europy w tej grupie.
Juliusz Windorbski, prezes Desy, podkreśla jednak, że Grażyna Kulczyk jest kimś więcej niż kolekcjonerką. To instytucja kultury.
Młodzi na salonach

Bizneswoman promuje sztukę na wielu polach. Jest znana z potężnych inwestycji, przede wszystkim ze Starego Browaru w Poznaniu, który przez lata był nazywany największą prywatną polską instytucją kulturalną (ponad 1,5 tys. wydarzeń przez niemal 20 lat) i Muzeum Susch w Szwajcarii, które przyciąga tysiące gości z całego świata stałą wystawą dzieł polskich artystów i wystawami zmiennymi promującymi dzieła wybitnych artystek.
Inwestorka od lat angażuje się w promocję sztuki Polski i regionu. Prezentowana osiem lat temu w Santander Foundation w Madrycie wystawa ponad 100 dzieł z jej kolekcji była jedną z największych polskich ekspozycji sztuki nowoczesnej za granicą. Natomiast działająca już niemal 20 lat Art Stations Foundation organizuje wystawy, performanse i koncerty, wydaje publikacje, realizuje programy edukacyjne i promuje sztukę współczesną w życiu codziennym.
– Nie byłoby mnie tu i teraz, gdyby nie fantastyczni ludzie związani ze sztuką – artyści, filozofowie, poeci – których poznałam na przełomie lat 60. i 70. Zainspirowali mnie na całe życie. Bez nich pewnie nigdy nie poznałabym drugiej strony funkcjonowania rynku sztuki. Dzięki nim zrozumiałam twórczość i artystów – wspomina Grażyna Kulczyk.

Po pierwszym aktywnym – jeszcze studenckim – okresie, kiedy działała jako promotorka i propagatorka sztuki współczesnej, pod koniec lat 80. zaczęła bardziej zachowawczo i klasycznie kolekcjonować obrazy. Kupowała dzieła Wojciecha i Juliusza Kossaków, Tadeusza Kantora, Jerzego Nowosielskiego – wielkich nazwisk, o których mówi, że były częścią paradygmatu odradzającego się mieszczaństwa, ale już wtedy ciągnęło ją do innej działalności.
– Kiedy otworzyłam salony samochodowe w Warszawie i Poznaniu, wpadłam na pomysł, by wprowadzić do nich sztukę. Okazało się, że to strzał w dziesiątkę. Po latach wróciłam do aktywnego uczestniczenia w życiu młodych artystów, bo to ich głównie wystawiałam. W roku 1990, kiedy nie było jeszcze tylu galerii sztuki co dziś, moje salony samochodowe – niczym ekspozycja kolekcji Petera Stuyvesanta w fabryce papierosów Turmac w Zevenaar – stały się miejscem, w którym artyści wyszli do ludzi. Kiedy po auta przychodzili panowie z reklamówkami wypchanymi banknotami, przekornie nakłaniałam ich do zakupów sztuki, mówiąc: „proszę włożyć do samochodu obraz i przy okazji zrobić prezent żonie i sobie”. Rzadko mi odmawiano. Wystawy w salonach okazały się tak popularne, że zaczęli się u nas pokazywać także uznani artyści, którzy wcześniej zarzekali się, że nigdy tego nie zrobią – opowiada Grażyna Kulczyk.
Podkreśla, że jej salony Volkswagena nie były komercyjnymi galeriami – pieniądze natychmiast przekazywano artystom. Dla niej zaś to była świetna zabawa i… realizacja programu wspierania twórców.
– Sztuka nie potrzebuje wsparcia, lecz artyści – owszem – puentuje mecenaska.
Kolejnym ważnym krokiem była budowa ogromnego kompleksu Starego Browaru.
Po pierwsze edukacja

Grażyna Kulczyk od dawna marzyła o miejscu dla sztuki szerzej pojętej niż tylko wizualna – m.in. dla performansu i edukacji. Już w latach 90. miała na oku ruiny XIX-wiecznego browaru Huggerów wraz z otaczającym go zaniedbanym parkiem w centrum Poznania. Planowała jego rewitalizację i stworzenie centrum kulturalnego z galerią handlową, bo – jak mówi – do sztuki musiała dołożyć biznes nie tylko po to, by utrzymać coraz bardziej wymagające projekty artystyczne, ale też by sztuka zaistniała w percepcji dużo większego kręgu odbiorców. Zresztą wszystkie swoje przedsięwzięcia prowadzi w myśl życiowego motta 50:50 (50 proc. sztuki i 50 proc. biznesu), realizując projekty łączące biznes i promocję sztuki współczesnej na ogromną skalę.
– Kolekcjonowanie jest piękne, ale ja zawsze chciałam się sztuką dzielić i edukować. Jednocześnie sama intensywnie się uczyłam, bo przecież nie skończyłam historii sztuki tylko prawo – mówi przedsiębiorczyni.

W 2003 r. otwarto Stary Browar, instytucję, która miała ogromny wpływ na świat sztuki. Obiekt został obsypany nagrodami architektonicznymi, ale przede wszystkim zyskał uznanie dziesiątek milionów odwiedzających.
– Ludzie byli zaskoczeni i zachwyceni, że w przestrzeniach publicznych stoją rzeźby, że udostępnia się im wyjątkowe wnętrza i sztukę, nie oczekując niczego w zamian. Za to Stary Browar był doceniany i nagradzany na świecie – podkreśla Grażyna Kulczyk.
Zaczęła od organizowania – jeszcze w remontowanych ruinach – przedstawień operowych. Odbyło się też wiele wystaw i performansów, w tym artystów światowej sławy, m.in. Jenny Holzer, Luca Tuymansa czy Olafura Elliasona. Często realizowano wystawy eksperymentujące z dorobkiem artystów, chociażby Wojciecha Fangora, który w Starym Browarze pokazał zupełnie inne prace niż na pozostałych wystawach.
Tę działalność Grażyna Kulczyk z powodzeniem kontynuuje w prywatnym muzeum, które otworzyła w 2019 r. w szwajcarskim Susch niedaleko Sankt Moritz. Prowadzona przez nią instytucja jest ważnym ośrodkiem wystawienniczym i badawczym, który eksploruje twórczość awangardowych kobiet artystek. Za realizację tej misji jest niezwykle ceniona przez naukowców i kolekcjonerów z całego świata.
Wspieranie kobiet

Inwestorka sprzedała Stary Browar w 2015 r. funduszowi Deutsche Asset & Wealth Management za 290 mln EUR. Mówiła wówczas, że nie była to łatwa decyzja, lecz cieszy ją świadomość, że pozostawia to miejsce w dobrych rękach. Skupiła się na inwestycjach w przedsięwzięcia technologiczne i nieruchomościowe, a przede wszystkim na rozwijaniu działalności promotorki i kolekcjonerki sztuki. Chciała też promować sztukę na poziomie ogólnopolskim. Wystąpiła z inicjatywą zbudowania muzeum najpierw w Poznaniu, potem w Warszawie. Zaproponowała, że kupi działkę i wybuduje muzeum, a jej kolekcja przejdzie na własność narodu po 25 latach. Nie doszła jednak do porozumienia ani z władzami Poznania, ani Warszawy. Stąd decyzja o wybudowaniu muzeum w Szwajcarii.
– W 2007 r. postanowiłam przyjrzeć się wszystkim zgromadzonym przeze mnie pracom, pokazując je na wystawie, której kuratorem był Paweł Leszkowicz. Wtedy wyłoniły się z tego zbioru dwa wyraźne nurty: sztuka konceptualna i minimalistyczna oraz sztuka kobiet – wspomina Grażyna Kulczyk.

Swoją misję planuje na wiele lat i w związku z tym rozważnie programuje wieloletnie wydatki potrzebne do sprawnego działania wszystkich programów prowadzonych w Muzeum Susch. Temu celowi służy dodatkowy zastrzyk finansowy pochodzący z wpływów z aukcji blisko 200 dzieł z kolekcji budowanej przez nią od lat 70. XX w.: obrazów, grafik, zdjęć, rzeźb i instalacji. To prace klasyków awangardy: Magdaleny Abakanowicz, Teresy Tyszkiewicz, Tadeusza Kantora, Wojciecha Fangora, Henryka Stażewskiego, Jerzego Nowosielskiego czy Jana Berdyszaka oraz polskich i zagranicznych artystów młodszego pokolenia.
Skąd tak radykalny dla każdego kolekcjonera ruch? Grażyna Kulczyk podkreśla, że angażuje się w biznes od wczesnej młodości, a jej pokolenie bardzo odczuło męską dominację. Często, kiedy prowadziła swoje firmy, była jedyną kobietą w męskim świecie. Nie było to łatwe, dlatego stara się wspierać inne kobiety – 80 proc. jej współpracowników to zwykle były panie. Poczucie, że także w świecie sztuki kobietom jest trudniej, legło u podstaw jej decyzji o promowaniu wyłącznie artystek.
– Linda Nochlin, amerykańska historyczka sztuki, już w latach 70. napisała esej „Dlaczego w sztuce nie było wielkich artystek?”. Były, tylko o nich nie mówiono, nie wiedziano, nie promowano ich lub mężczyźni przypisywali sobie ich twórczość. Historię sztuki pisali mężczyźni. Mężczyźni, którzy tworzyli dzieła, którzy je kupowali, którzy je promowali. Mam poczucie, że mogę się przyczynić do tego, by to zmienić. Patrzę na tę aukcję jak na naturalny krok – wszystko, co robię, od stworzenia Starego Browaru przez kolekcję czy aktywność w radach światowych muzeów i fundacji po Muzeum Susch, pozwalało mi zawsze wpływać na rzeczywistość, kształtować ją przez kulturę. Bardzo wierzę w taką siłę sztuki. Dziś jestem pewna, że tej siły trzeba użyć, by z jednej strony zasilić w ciekawe obiekty istniejące już kolekcje lub dać impuls osobom rozpoczynającym kolekcjonerską przygodę, a z drugiej – wspierać rolę i pozycję kobiet we współczesnym świecie. Mogę i chcę wykorzystać dziś swoje zasoby, by dawać kobietom głos. I temu poświęcę następne lata – zapowiada Grażyna Kulczyk.
Kreatywność i emocje

Obcowanie ze sztuką pomaga jej w podejmowaniu trudnych i wymagających decyzji biznesowych. Często kupowała obrazy, z którymi… lubiła się „pokłócić”: wywołujące emocje, pobudzające do refleksji i kreatywności. Dzięki temu zazwyczaj szła inną drogą niż wszyscy.
– Sztuka mnie mobilizuje, porusza, pomaga działać niekonwencjonalnie – mówi kolekcjonerka.
Wskazuje, że nigdy nie traktowała dzieł sztuki wyłącznie inwestycyjnie, więc trudno jej dawać rady początkującym kolekcjonerom, którzy, inwestując w sztukę, chcieliby np. ochronić oszczędności zżerane przez inflację. Są jednak zasady, których warto przestrzegać. Przede wszystkim zasięgać rad fachowców.
– Jeśli komuś wpadł w oko jakiś artysta, warto sprawdzić na portalach, które pokazują wyniki aukcji na przestrzeni lat, jak kształtowały się ceny jego prac, czy dobrze rokuje. Przestrzegam też przed nadmiernym zachłyśnięciem się modnymi nazwiskami, gdyż często dobra promocja kreuje ich nadmiernie wysokie ceny. Ludzie płacą krocie za dzieła artysty, który po chwili znika w niebycie, i zostają z nietrafioną inwestycją – mówi Grażyna Kulczyk.
Nie kupuje NFT, bo lubi się cieszyć rzeczywistym dziełem, lecz w tokenizacji widzi potencjał do demokratyzacji sztuki i tak jej bliskiego dzielenia się nią.
– Trudno jednak powiedzieć, czy tokeny nie będą traciły wartości tak jak bitcoiny – zastanawia się inwestorka.
Z pewnością nie będą traciły dzieła, z którymi postanowiła się rozstać. Przedaukcyjną wystawę prac, które pójdą pod młotek, można oglądać w Desie Unicum w Warszawie jeszcze przez kilka dni – do 20 października. Warto się wybrać, bo być może na długo znikną w prywatnych kolekcjach.
Pracą o najwyższej estymacji (1,5–2,3 mln zł) jest „SU2” Wojciecha Fangora. „Monsieur Incroyable”, 1980, Tadeusza Kantora zostało wycenione na 1–1,5 mln zł, a „Przed (Genesis)”, 1971, Jerzego Ryszarda Zielińskiego „Jurry” na 0,6–1 mln zł.
Może to być także przełomowy moment w wycenie prac kilku mniej znanych polskich artystów – ale tego dowiemy się już po aukcji.
autor zdjęcia na stronie głównej: Adam Pluciński










