Ostatnio pojawiły się opinie, że 3 proc. rentowności na obligacjach 10-letnich USA może być dużym problemem dla rynków akcji, a także globalnej gospodarki. Przede wszystkim dlatego, że oznacza to wyższy koszt pożyczania pieniędzy przez firmy, który może skutkować niższymi zwrotami dla inwestorów z rynków akcji. Inny argument wskazuje na rolę „dziesięciolatek” USA jako punktu odniesienia dla wielu instrumentów finansowych, w tym kredytów hipotecznych. Wzrost ich rentowności ma powodować, że ludzie mogą płacić większe odsetki od pożyczek, co negatywnie odbije się na konsumpcji.

Paul Donovan bagatelizuje te obawy.
- Dilerzy obligacji to są prości ludzie. Lubią równe liczby i śledzą te 3 procent bo jest blisko – powiedział Donovan w CNBC. – Czy ma to znaczenie ekonomiczne? Nie, nie ma. Czy jest jakaś różnica między 3 procent a 2,98 procent? Nie, nie ma. Czy jest różnica między 3 i 2,7? Nie ma. Ekonomicznie to tylko szum w tle – dodał.
W poniedziałek kiedy rentowności obligacji USA rosły niektórzy z zarządzających pieniędzmi mówili o „psychologicznym” znaczeniu osiągnięcia i pokonania granicy 3 proc.
- Trzy procent to poziom psychologiczny. Stopy nigdy nie były w stanie pokonać trwale tej linii trendu od wczesnych lat osiemdziesiątych – mówił w CNBC Francesco Filia, prezes Fasanara Capital. – Łatwe pokonanie tej granicy może obudzić obawy, że wzrost stóp jest trwały – dodał.
Okres stałego wzrostu stóp jest postrzegany przez wielu jako problem dla rynków i potencjalny sygnał zapowiadający następny kryzys.
Obecnie rentowność obligacji 10-letnich USA spada do 2,96 proc.