Pośrednicy nigdy nie zawrą pokoju

Jacek ZalewskiJacek Zalewski
opublikowano: 2025-10-13 19:58

Historia dyplomacji nie zna przypadku, by przywódca jednego państwa został przyjęty z takim wiernopoddaństwem w innym niepodległym i demokratycznym państwie – jak Donald Trump w Izraelu.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Bliski Wschód po drugiej wojnie światowej jest najbardziej zapalnym punktem świata, w tej ponurej klasyfikacji rywalizować z nim może tylko strefa zdemilitaryzowana na 38 równoleżniku dzieląca dwie Koree. Próby ustanowienia pokoju na styku arabsko-żydowskim zostały już kilka razy uhonorowane Pokojową Nagrodą Nobla. Pierwszą otrzymał w 1950 r., po pierwszych wojnach oraz powstaniu Państwa Izrael, amerykański dyplomata Ralph Bunche. Po agresywnej izraelskiej tzw. wojnie sześciodniowej z 1967 r. norweski komitet doceniał wspólnym Noblem koncyliacyjnych polityków w 1978 r. nagrodę otrzymali prezydent Anwar as-Sadat i premier Menachem Begin, w 1994 r. izraelski duet Szimon Peres i Icchak Rabin oraz palestyński lider Jasir Arafat, a później jeszcze w 2002 r. prezydent James Carter jako patron przełomu z 1978 r. Tamte nagrody w ocenie skuteczności pokojowych umów okazywały się częściowo zasadne, najbardziej traktat izraelsko-egipski. Miały wspólną cechę – porozumiewali się prawdziwi decydenci z dwóch skonfliktowanych stron.

Poniedziałkowa bytność Donalda Trumpa w Jerozolimie oraz na szczycie w Szarm el-Szejk przejdzie do dziejów dyplomacji. Ale nie ze względu na jej przyszłościową skuteczność, lecz w warstwie wizerunkowej. Po uwolnieniu przez Hamas ostatnich 20 żyjących izraelskich zakładników – w drugą stronę Izrael zwolnił blisko 2000 Palestyńczyków, z czego większość trzymana była bez żadnego wyroku – prezydent USA w izraelskim Knesecie został po świecku niemal kanonizowany. Historia dyplomacji nie zna przypadku, by przywódca jednego państwa został przyjęty z takim wiernopoddaństwem w innym niepodległym i demokratycznym państwie. W wewnętrznych relacjach różnych satrapii to standard, ale w stosunkach międzynarodowych – szok. Z dzieciństwa pamiętam epokę relacji władców PRL z Nikitą Chruszczowem i Leonidem Breżniewem, ale aż tak jak w poniedziałek w Jerozolimie nie było. Wśród izraelskich zachwytów nad wiekopomnym dorobkiem lokatora Białego Domu najbardziej zdumiało mnie przyrównanie Donalda Trumpa do… Cyrusa II Wielkiego, perskiego władcy z VI wieku przed naszą erą, który podbił większość krain obecnego Bliskiego Wschodu. Gospodarze sięgnęli do czasów sprzed Rzymu, który zniszczył na prawie dwa tysiąclecia żydowską ograniczoną państwowość.

Uwielbienie dla Donalda Trumpa spowodowane zostało wspomnianym uwolnieniem 20 zakładników. Uwaga szeroko pojmowanego Zachodu skoncentrowała się na zrozumiałej radości oraz argumentacji tylko jednej strony – izraelskiej. Gdzieś w tle znalazł się dramat setek tysięcy mieszkańców Strefy Gazy, wegetujących wśród całkowitych ruin. Przygaszona została także tragiczna dysproporcja – zabicie około 66 tys. cywilnych w większości Palestyńczyków w odwecie za bestialskie oczywiście zabicie przez terrorystów Hamasu prawie 1200 Izraelczyków. Lejtmotywem wizyty Donalda Trumpa, a zwłaszcza zorganizowania szczytu w Szarm el-Szejk był przede wszystkim – jak to u niego – wątek finansowy. Chce wprzęgnąć bogate państwa arabskie do procesu odgruzowania i odbudowania infrastruktury Gazy.

Prezydent USA całkowicie zamiótł pod dywan polityczną przyszłość Palestyny. Mowa nie tylko o nieszczęsnej strefie nadmorskiej, lecz także o obecnej Autonomii Palestyńskiej zajmującej tzw. Zachodni Brzeg. Utworzenie prawdziwego państwa Palestyna, w realnych granicach, bez obecności żołnierzy oraz coraz bardziej agresywnych osadników izraelskich, jest warunkiem absolutnie koniecznym dla rozpoczęcia prawdziwego procesu pokojowego. Można byłoby sobie wyobrazić – chociaż bardzo trudno – relacje Izraela z sąsiednią Palestyną jako równoprawnych podmiotów na obraz i podobieństwo relacji Izraela z Egiptem. Jest to jednak absolutnie niepojęte nie tylko dla rządów, lecz dla większości społeczeństwa Izraela. Dlatego porozumienia pod przewodem Cyrusa naszych czasów, z pominięciem drugiej strony konfliktu, są tylko chciejstwem.