Dzietność w odwrocie. Czy polityka publiczna ma coś do zaoferowania?

Gabriel ChrostowskiGabriel Chrostowski
opublikowano: 2025-03-16 20:00

Negatywne trendy demograficzne przyspieszają i rosną obawy, że polityki publiczne mające na celu poprawę dzietności są z góry skazane na porażkę. Literatura naukowa sugeruje jednak, że instrumenty polityczne mają coś do zaoferowania.

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Spadające współczynniki dzietności stały się fundamentalnym problemem społecznym i politycznym, a najlepiej ilustrują go zmiany rozkładu dzietności na świecie. W 1960 r. dominowały państwa z liczbą urodzeń na kobietę w okolicach siedmiu, a w żadnym kraju liczba ta nie znajdowała się poniżej dwóch. Trzy dekady później w rozkładzie pojawiły się dwa szczyty - jeden w okolicach 2,1 (poziom zastępowalności pokoleń) i drugi wciąż przy wyższych wartościach. Zmiana była wyraźna, ale jeszcze nie drastyczna. Natomiast w 2022 r. blisko 50 proc. państw odnotowało dzietność poniżej dwóch.

Wyraźnie widać, jak rozkład przesuwał się z prawej strony (dominacja wysokich współczynników dzietności) do lewej (dominacja niskich współczynników). Efekty tych zmian zaczynają być coraz bardziej zauważalne w postaci kurczącej się populacji i coraz mniejszego zasobu siły roboczej. Wyzwanie demograficzne zaczyna być też wyzwaniem ekonomicznym, społecznym i politycznym. Może być coraz trudniej finansować emerytury, podnosić innowacyjność i wydajność pracy, a także zachować spójność społeczną.

Pytanie, czy ten trend można jeszcze odwrócić? Świat przecież ciągle ewoluuje: dziś obserwujemy zapadające się z każdym rokiem wskaźniki dzietności, ale może za trzydzieści lat świat wejdzie w cykl baby boomu.

W debacie dominuje jednak pesymistyczna narracja: trudno o odwrócenie spadającej dzietności, gdyż u jej podłoża leżą potężne zmiany wzorców kulturowych. Aspiracje życiowe młodych ludzi dziś są zupełnie inne niż kilka dekad temu. Kobiety kładą większy nacisk na rozwój kariery, wskutek czego zanikają tradycyjne role rodzinne. Ludzie rzadziej łączą się w pary, a jeżeli wchodzą w związki, to są one mniej stabilne. W krajach rozwiniętych narasta kultura indywidualizmu. Wreszcie, współcześnie pary planują mniej dzieci, a decyzja o pierwszym dziecku odkładana jest na później. Bez wątpienia swoją rolę odegrało też upowszechnienie skutecznych metod antykoncepcji.

Ponieważ polityki publiczne mają ograniczone możliwości oddziaływania na zmiany kulturowe, ich dotychczasowa skuteczność jest niska. Programy takie jak dopłaty do dzieci, ulgi podatkowe, darmowe żłobki i dłuższe urlopy rodzicielskie zostały wprowadzone w wielu krajach (np. Australii, Włoszech, Grecji i Węgrzech). Efekt? Krótkookresowe baby boom, ale nie trwałe odwrócenie trendu. Wniosek jest taki, że polityka ma jakiś potencjał, by w krótkim okresie mitygować negatywne zmiany demograficzne, ale nie na dłuższą metę.

Niedawne badanie pt. „Housing and Fertility" sugeruje jednak, że państwo powinno szczególny akcent położyć na politykę mieszkaniową. Właśnie w tym obszarze polityka publiczna może mieć najwięcej do zaoferowania. Może nie odwróci trendu, ale przynajmniej nie będzie to zawracanie kijem Wisły. W wielu badaniach ankietowych widać, że młodzi ludzie w krajach rozwiniętych, ale też mniej rozwiniętych, jako główną barierę posiadania dzieci wskazują właśnie dostępność mieszkań.

Autorzy badania wykorzystali brazylijski system „consorcios" (konsorcjów), który jest mechanizmem pożyczkowym polegającym na wpłacaniu comiesięcznych składek, a następnie przydzieleniu w sposób losowy kredytu na zakup domu. Porównują osoby, które wygrały loterię i otrzymały kredyt z osobami, które jeszcze nie wygrały, ale uczestniczą w programie (tzw. grupa kontrolna). Okazuje się, że osoby, które uzyskały kredyt, miały o 33 proc. więcej dzieci w porównaniu do średniej w grupie kontrolnej. Dla ilustracji: jeśli średnia liczba dzieci w grupie kontrolnej wynosiła 0,2 dziecka na kobietę, to wśród osób, które wygrały kredyt, ta liczba wzrosła do 0,27. Największy efekt wystąpił wśród młodych osób w wieku 20-24 lata. Co ciekawe, opóźnienie momentu uzyskania mieszkania o 10 lat skutkuje zmniejszeniem całkowitej liczby dzieci aż o 50 proc. Generalnie program najsilniej podniósł dzietność wśród gospodarstw domowych z obszarów o niższej jakości mieszkań, większych wydatkach na wynajem w relacji do dochodów, niższym dochodzie gospodarstwa domowego i niższym udziale dochodów kobiet.

Polityka publiczna ma więc pewien potencjał, by mitygować trend demograficzny, ale wymaga przemyślanych działań. Niestety polskie programy dopłat do kredytu pokazują, jak nie należy tego robić – zamiast pomóc młodym, biedniejszym gospodarstwom domowym, napędzają ceny mieszkań. W efekcie polityka staje się przeciwskuteczna: osłabia, a nie poprawia dostępność mieszkań. Skuteczna polityka to nie medialne, źle przemyślane programy dopłat, lecz systemowe działania zwiększające też podaż mieszkań, wspierające opiekę nad dziećmi i uelastyczniające rynek pracy. W Polsce ich brakuje.