Rycerze! — pohukiwał nasz matematyk, wbijając nas w dumę. Zakute łby, weźcie się do roboty! — precyzował po chwili. I tak powtarzał — od pokoleń, kolejnym rocznikom, przez cztery lata, pięć razy w tygodniu. I co? I nic. Nasi szkolni poprzednicy zrobili w tym czasie kariery. Niektórzy nawet polityczne. Zostali ministrami, wpływają, kreują i decydują — wielu sprawia jednak wrażenie, jakby nigdy nie zrzuciło rycerskiego hełmu. Co gorsza — zupełnie zapomnieli o radach nauczyciela.
Właśnie dlatego koniec wakacji i pierwszy szkolny dzwonek kolejny raz zachęciły zespół redakcyjny „Pulsu Biznesu” do oceny poczynań rządu, a precyzyjniej — klasy gospodarza Leszka Millera. Klasy, będącej na półmetku wielce kosztownej (dla nas, podatników) edukacji. Klasy zgranej, ale sprawiającej wiele kłopotów wychowawczych. Klasy, w której mataczenie, składanie obietnic bez pokrycia, łupienie przedsiębiorczych, kolekcjonowanie haków na kolegów i zabieranie śniadania uczniom z innych roczników zdarza się chyba zbyt często. Klasy, w której grupa „trzymająca władzę” lubi okupować szkolny radiowęzeł, kombinuje ze zdrowiem, a złapana na gorącym uczynku spuszcza manto fotografom.
A co na to kurator? Wizytacje z Brukseli na dobre rozpoczną się w maju przyszłego roku. Do tego czasu nasi milusińscy jeszcze niejedno zmalują. Ci, którzy nie chcą skończyć w kącie, może się przełamią i spróbują zabrać się za reformę finansów publicznych, program budowy autostrad, prywatyzację... Ale efekt ich wysiłków można z góry przewidzieć. Znów będą kombinować i ściągać. Na koniec semestru ogłoszą zaś tryumfalnie: wyszło nam! Cytowany na początku mój dawny pedagog komentował w takiej sytuacji: Naprawdę ci wyszło? To lepiej schowaj...