Rynki finansowe czekały na czwartkowe posiedzenie EBC szczególnie niecierpliwie ze względu na znaczący wzrost rynkowych stóp procentowych, czyli m.in. rentowności obligacji długookresowych. Od początku roku rentowności papierów niemieckich czy włoskich wzrosła 0,3 proc., co niektórzy interpretowali jako zjawisko niosące zagrożenie dla ożywienia gospodarczego. Rentowność obligacji długookresowych ma bowiem wpływ na kalkulację opłacalności inwestycji przez firmy, a przez to na wielkość inwestycji w gospodarce (ma w każdym razie większy wpływ niż krótkoterminowa stopa banku centralnego).

Wzrost rentowności obligacji wynikał z kilku powodów, ale wśród nich najważniejszy to rosnące oczekiwania inflacyjne wynikające m.in. z ogromnej stymulacji fiskalnej w Stanach Zjednoczonych (rentowności papierów w różnych walutach są ze sobą skorelowane) oraz wyższych od oczekiwań danych o inflacji w strefie euro w styczniu.
EBC dał rynkom dwa sygnały. Po pierwsze, zapowiedział przyspieszenie swoich zakupów obligacji (do marca 2022 r. ma skupić łącznie 1,85 bln EUR, co w relacji do PKB stanowi ok. 16 proc.), co ma obniżyć ich rentowność. Po drugie, pokazał swoje najnowsze prognozy, z których wynika, że w strefie euro nie ma żadnych powodów do obaw przed inflacją. Wręcz przeciwnie – będzie ona wciąż zbyt niska. Tematu ryzyka inflacji w Europie Zachodniej właściwie nie ma.
Wprawdzie w tym roku inflacja będzie wyższa od wcześniejszych prognoz i wyniesie 1,5 proc., ale prognozy na kolejne lata prawie się nie zmieniły. I znajdują się w okolicach 1,4 proc. A warto przypomnieć, że cel inflacyjny EBC to „blisko, ale poniżej 2 proc.”.
Pytanie, czy ten inflacyjny mroźny spokój EBC można jakoś interpretować w kontekście Polski? W pewnej mierze tak. Inflacja w Polsce jest bardziej zależna od inflacji w strefie euro niż nasze PKB od tamtejszego PKB. Ceny towarów są ustalane na rynkach międzynarodowych i dopóki nie dojdzie w Polsce do gwałtownego osłabienia waluty to znaczący wzrost cen towarów też nie powinien wystąpić. Dlatego niska inflacja w Europie Zachodniej będzie czynnikiem ograniczającym inflację również w Polsce.
Ale oczywiście to przełożenie inflacji zagranicznej na polską dynamikę cen ma swoje ograniczenia. Po pierwsze, złoty jest relatywnie słaby na tle trendów historycznych, a Narodowy Bank Polski wielokrotnie sygnalizował, że chciałby, aby waluta była jeszcze słabsza. Po drugie, wzrost płac w Polsce jest dość wysoki, a to podnosi ceny usług. Temat podwyższonej inflacji w Polsce nie jest więc tak abstrakcyjny i odległy jak w strefie euro.