Ryzyko wystąpienia dużego nieoczekiwanego kryzysu jest w skali globu najwyższe od lat, ostrzega ośrodek badawczy Eurasia Group.
Stojące przed geopolityką wyzwania są niewdzięczne, zauważa zajmujący się oceną ryzyka politycznego amerykański think-tank. Jeżeli doprowadzi to do kryzysu o skali załamania finansowego z 2008 r., to według ośrodka najbardziej prawdopodobnym terminem jego wybuchu jest rozpoczynający się rok. Największym źródłem niepewności jest fakt, że Chiny usiłują wykorzystać kurczenie się amerykańskiej strefy wpływów, a skutki tych napięć będą widoczne także w gospodarce.
- Obserwujemy coraz większe rozczłonkowanie globalnego rynku, co jest skutkiem interwencjonistycznej polityki rządów. Po części wynika to z faktu, że Chiny mają własny model inwestycji i w przypadku krajów, którym jest bardziej po drodze z Pekinem niż z Waszyngtonem, będzie on coraz częściej najważniejszym drogowskazem dla gospodarek – zauważał w wywiadzie dla telewizji Bloomberg prezes Eurasia Group Ian Bremmer.
Według ośrodka dzięki ubiegłorocznemu kongresowi partii komunistycznej prezydent Xi-Jinping umocnił swoją pozycję, a tymczasem za prezydentury Donalda Trumpa USA częściowo wycofały się z polityki międzynarodowej. Chiny, które są wiarygodną alternatywą wobec USA dla coraz większej liczby krajów, coraz częściej ustalają międzynarodowe standardy w dziedzinach handlu, inwestycji, technologii i wartości. Ośrodek wymienia także cztery inne potencjalne źródła konfliktu: to prowadzący do konfrontacji poważny błąd w kalkulacjach którejś ze stron w istniejących konfliktach dwustronnych, wojna między potęgami o prymat w technologiach, niepewna przyszłość porozumienia wokół irańskiego programu atomowego oraz protekcjonizm.
- Dobra koniunktura w gospodarkach rozwiniętych dla ruchów populistycznych zmusiła twórców polityki do pójścia w stronę merkantylizmu i do pokazywania, że robią coś na rzecz tworzenia nowych miejsc pracy. W ten sposób jednak między krajami rosną mury – powiedział Ian Bremmer.

Podpis: Marek Wierciszewski