Wyprzedaż złotego ma wciąż te same przyczyny. Pierwszą jest rozczarowanie zagranicznych inwestorów możliwymi opóźnieniami w programie konwergencji (harmonogramie przyjęcia euro), będącymi wynikiem pogarszającej się sytuacji budżetowej. Druga to wciąż nieśmiertelny, choć już zanikający temat rozliczeń opcji walutowych, który zwyczajowo kumuluje się w ostatnich dniach miesiąca. Trzeci, tu zupełnie nowy i trudno mierzalny czynnik w postaci dynamicznie rozwijającej się epidemii świńskiej grupy (na razie wciąż poza Polską). Globalni inwestorzy wolą jednak chuchać na zimne i zawczasu kalkulują ryzyko pojawienia się globalnej pandemii. Zwłaszcza, że obecny szczep wirusa w przeciwieństwie do ptasiej grupy (kosztowała światową gospodarkę 4 bln USD), czy też azjatyckiego SARS z 2003 r. (kosztował 40 mld USD), ma znacznie większą zdolność do samoistnego rozprzestrzeniania się wśród ludzi. Tylko dzisiaj meksykańskie peso, gdzie jest na razie najwięcej śmiertelnych ofiar, straciło na wartości 4 proc. wprowadzając dużą nerwowość wśród globalnych funduszy. W efekcie największym beneficjentem całego zamieszania ponownie stał się amerykański dolar, uznawany za tzw. bezpieczną przystań. Straciły wszystkie waluty rynków wschodzących, rynki akcji, ale także euro, czy funt.
Po godz. 15:00 złoty zdołał odrobić część strat. Notowania euro powróciły do 4,5650 zł, dolara do 3,4850 zł, a franka do 3,0320 zł. Wprawdzie w tym samym momencie na rynek napłynęła informacja o przyjęciu przez rząd kolejnego dokumentu pt. „Uwarunkowania przyjęcia euro”, a wiceminister Kotecki poinformował, iż data 2012 r. wciąż pozostaje realna, to należy uznać to jedynie za pewien pretekst do odreagowania rynku po pierwszym, nieudanym sforsowaniu poziomu 4,60 zł za euro. Analiza notowań EUR/USD, które po naruszeniu poziomu 1,31 zdają się rozpoczynać nową falę spadkową, nie wróżą dobrze polskiej walucie. Zwłaszcza, że za jedną z przyczyn dzisiejszej wyprzedaży euro na rynkach światowych podaje się także informacje o nieoczekiwanie wysokich szacunkach odnośnie poziomu „toksycznych aktywów” w niemieckich bankach, które mogą przekroczyć poziom 800 mld EUR. Ponownie, zatem mogą powrócić obawy, co do nadmiernej ekspozycji kredytowej zagranicznych instytucji na rynkach Europy Środkowo-Wschodniej. Reasumując, trudno w obecnej chwili znaleźć mocne przesłanki mogące doprowadzić do powrotu złotego do trendu aprecjacyjnego. Zwłaszcza, że dodatkowo zbliża się 3-dniowy majowy weekend, a do 4 maja b.r. amerykańskie banki mogą opublikować wyniki „testów wytrzymałościowych”, które mogą postawić kolejne pytania o źródła dalszego dofinansowywania tego sektora.
Sporządził: Marek Rogalski, analityk DM BOŚ S.A.