Europejska waluta rozzłościła Estończyków

Jacek Kowalczyk
opublikowano: 2011-05-04 00:00

Czterech na pięciu obywateli Estonii uważa, że za wzrost cen odpowiada euro. Ekonomiści są innego zdania.

Dawny bałtycki tygrys znowu poczuł smak inflacji

Czterech na pięciu obywateli Estonii uważa, że za wzrost cen odpowiada euro. Ekonomiści są innego zdania.

Inflacja znowu staje się głównym zagrożeniem dla gospodarki Estonii. Roczny wzrost cen od pięciu miesięcy przekracza 5 proc., mimo że jeszcze na początku 2010 r. Estończycy zmagali się z deflacją. Z 27 krajów Unii Europejskiej ceny rosną szybciej tylko w Rumunii. Estończycy świetnie pamiętają, jak smakuje inflacja — przed wybuchem kryzysu sięgała kilkunastu procent i wpędziła gospodarkę w poważne problemy.

Euroiluzja

Bank centralny ostrzega, że podwyższona dynamika cen może nakręcić spiralę płacowo-cenową: obywatele — widząc rosnące ceny w sklepach —mogą wymusić na pracodawcach podwyżki płac, co dodatkowo podbiłoby inflację.

— Przesadnego wzrostu wynagrodzeń na razie nie widać, ale trzeba być ostrożnym — mówi Andres Lipstok, prezes Banku Estonii.

Jego instytucja ma jednak niewielkie możliwości walki z inflacją: stopy procentowe w Estonii od dawna ustala Europejski Bank Centralny (EBC), a ten nie spieszy się z chłodzeniem gospodarki, bo musi mieć na względzie choćby problemy Grecji czy Portugalii. Dlatego Andres Lipstok, który zasiada w zarządzie EBC, stara się delikatnie przekonywać bank do dokręcania monetarnej śruby.

— Nie mamy dowodów, że obecny poziom stóp procentowych EBC zapewnia w średnim terminie osiągnięcie pożądanego poziomu inflacji — oświadczył niedawno Andres Lipstok.

Skąd skok inflacji w Estonii? Przeciętny obywatel widzi winowajcę w euro, przyjętym z początkiem 2011 r. Badania Estońskiego Instytutu Ekonomicznego wskazują, że 79 proc. mieszkańców kraju uważa, iż ostatnie podwyżki w sklepach to skutek zamiany korony na unijną walutę.

— To bardzo wysoki odsetek. Niedawno przyjęcie euro cieszyło się dużym poparciem społecznym, ale dziś unijna waluta stała się kozłem ofiarnym — mówi Annikka Paabut, ekonomistka Swedbank Estonia.

Jak pech, to pech

Statystyka pokazuje jednak, że zamiana walut nie miała żadnego wpływu na inflację. Według Eurostatu, między grudniem 2010 r. a styczniem 2011 r. dynamika cen wyniosła równo 0,0 proc. Ekonomiści tłumaczą, że roczny wskaźnik inflacji w ostatnich miesiącach podbijały głównie tendencje globalne.

— Ceny żywności i surowców na światowych rynkach idą w górę, co przekłada się na ceny w estońskich sklepach. Gospodarki wschodzące szybko się rozwijają, co napędza popyt na surowce i żywność — tłumaczy Violette Klyviene, ekonomistka Danske Banku.

Z rosnącymi cenami surowców i żywności zmaga się cały świat. W ostatnich miesiącach inflacja jeszcze bardziej niż w Estonii podskoczyła np. w sąsiedniej Łotwie, która przecież euro nie przyjmowała.

— To był po prostu pech: przyjęcie euro przez Estonię nałożyło się na wzrost cen na świecie. Gdyby nie tendencje światowe, inflacja byłaby niska, a ludzie cieplej patrzyliby na unijną walutę — mówi Anikka Paabut.

Euro ma pecha. Kiedy w 2002 r. przyjmowało je pierwszych 12 państw, w Europie szalała świńska grypa, co również windowało ceny żywności. Wielu Niemców było przekonanych, że rezygnacja z marki przyniosła im inflację.

Podobne wrażenie mieli Słowacy, którzy przyjmowali euro w 2009 r. W tym samym czasie waluty większości sąsiadów gwałtownie traciły na wartości, przez co dla Słowaków w zagranicznych sklepach zrobiło się taniej. Jeździli więc na zakupy do Polski i byli przekonani, że ceny w ich kraju po przyjęciu euro gwałtownie wzrosły.