Przemysław Rey
konsultant personalny w Adecco Poland
Bywa, że w rolę trenera mniej lub bardziej świadomie wciela się szef. Eric Parsloe w książce „Coaching i mentoring” pisze, że używa coachingu jako metody wprowadzania podwładnych w obowiązki, które w przeciwnym razie musiałby wykonywać sam.
Tak samo postępuje mój znajomy biznesmen, który prowadzi sieć detaliczną w województwie zachodniopomorskim. Drzwi jego gabinetu są zawsze otwarte dla menedżerów i specjalistów. Mogą z nim porozmawiać o każdym problemie, zresztą nie tylko związanym z pracą.
Czas poświęcony na coaching uważa za inwestycję, która szybko się zwraca. Cieszy się, gdy ludzie zaczynają działać samodzielnie, bo zdobywszy nową wiedzę i umiejętności, nabierają pewności siebie. Powierza im coraz trudniejsze zadania.
Zrobią więc wszystko, aby dowieść, że zasłużyli na zaufanie. A przedsiębiorca nie musi stosować ręcznego sterowania.
W jakimś sensie naszym coachem lub mentorem może być każdy spotkany człowiek, na przykład przyjaciel. Bo od wszystkich ludzi możemy się czegoś ważnego nauczyć. Trzeba jednak pamiętać, że coach — czy jest nim menedżer, czy wynajęty profesjonalista, czy kolega — może też ograniczać podopiecznych. Szczególnie, jeśli uległ syndromowi „4 W”, czyli: wszystko wiem, wszystko widziałem. A przecież coach nie powinien narzucać własnych rozwiązań.