Giełdowych byków już mniej niż niedźwiedzi. Bać się czy kupować?

Krzysztof Kolany
opublikowano: 2024-07-31 20:00

Po raz pierwszy od przeszło pół roku odsetek inwestorów indywidualnych obstawiających dalsze spadki cen akcji okazał się wyższy od tych, którzy oczekują ich wzrostu. Teoretycznie to dobry kontrariański sygnał kupna. Ale czy na pewno?

Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

Przez I półrocze 2024 na warszawskim parkiecie obserwowaliśmy kontynuację zeszłorocznej hossy. Pod koniec maja WIG sięgnął niemal 90 tys. pkt i wyznaczył nowy nominalny rekord wszech czasów. Później nastąpiło delikatne cofnięcie, ale aż do połowy lipca WIG miał szczyt wszech czasów na wyciągnięcie ręki.

Nastroje wśród inwestorów indywidualnych były wtedy bardzo optymistyczne, ale nie szampańskie. W cotygodniowej ankiecie Stowarzyszenia Inwestorów Indywidualnych odsetek giełdowych byków sięgał około 50 proc., podczas gdy frakcja niedźwiedzi wynosiła 20-30 proc.

Ale w drugiej połowie lipca coś się zacięło. Polskie akcje zaczęły zniżkować i to mimo kontynuacji hossy na Wall Street. Podczas gdy w całym lipcu S&P 500 pozostał praktycznie bez zmian, to WIG20 spadł o prawie 6 proc.. Coś tu wyraźnie nie zagrało. Słabość warszawskiego parkietu sprawiła, że nastroje krajowych inwestorów zaczęły się szybko pogarszać.

W najnowszej sondzie SII już tylko 36,4 proc. inwestorów odpowiedziało, że przez następne pół roku spodziewa się trendu wzrostowego. To najniższy odsetek giełdowych byków od października ubiegłego roku. Czyli… od dołka ostatniej poważnej korekty na GPW. Równocześnie frakcja niedźwiedzi (czyli inwestorów spodziewających się spadków) urosła z niespełna 30 do 37,7 proc. A więc do najwyższego poziomu od stycznia. W rezultacie po raz pierwszy od pół roku w ankiecie INI odsetek pesymistów przewyższył odsetek optymistów.

Co z sentymentu wynika?

Zwykło się mówić, że na rynku finansowym większość nie ma racji. To znaczy, że gdy „wszyscy” obstawiają wzrost, to zazwyczaj ceny akcji kierują się w dół. I odwrotnie: gdy już większość inwestujących postawi na spadki, to giełdowe indeksy niedługo odbiją. To nieco łopatologiczne wyjaśnienie jednego z giełdowych praw, według którego rynek porusza się tak, aby zmaksymalizować ból jego uczestników.

Bardziej bezpośrednia interpretacja tej reguły głosi, że niskie odczyty sentymentu inwestorów są najlepszym momentem na zakup akcji. I faktycznie, w przeszłości tak często bywało. W ostatnich latach ujemne odczyty INI odnotowaliśmy w styczniu 2024, wrześniu i październiku 2023, jesienią 2022 czy w październiku 2020. Za każdym razem kupno akcji okazywało się później dobrym wyborem.

Wydawać by się zatem mogło, że teraz nie warto się zastanawiać i należy dokupić nieco przecenione walory z GPW. Tyle, że to wcale nie takie oczywiste. Owszem, w styczniu czy w październiku podobne do obecnego pogorszenie nastrojów inwestorów indywidualnych poprzedzało wystąpienie lokalnego dołka i zakończenie spadkowej korekty. Natomiast nie jest żadną regułą, że ujemne odczyty INI wyznaczają dogodny moment na zakup akcji na GPW.

Uważny obserwator bez trudu znajdzie okresy, gdy liczebna przewaga niedźwiedzi nad bykami wcale nie poprzedzała zwyżek. Tak było choćby w maju 2022, grudniu 2021 czy grudniu 2019. Generalnie zasada jest tu prosta. Jeśli mamy hossę, to ujemne odczyty INI zwykle są znakomitą okazją do akumulacji przecenionych akcji. Jednak gdy trwa bessa, to rynek może jeszcze długo spadać w akompaniamencie dominacji giełdowych niedźwiedzi.

To jeszcze hossa czy już bessa?

Hossy i bessy łatwo identyfikuje się jedynie post factum. W czasie rzeczywistym już sama identyfikacja wiodącego trendu nastręcza nie lada trudności. Wiemy, że poprzedni rynek byka na GPW rozpoczął się jesienią 2022 r. Wiemy również, że trwał on przynajmniej do 20 maja, gdy WIG ustanowił ostatni szczyt. Ale czy hossa nadal trwa? Czy jesteśmy tylko w lokalnej korekcie, czy też właśnie rozpoczęliśmy bessę, ale jeszcze tego nie wiemy?

Na razie ostrożniej jest założyć, że trend nie uległ zmianie. Wprawdzie hossa na warszawskim parkiecie jest już dość leciwa jak na historyczne standardy. Do maja liczyła sobie 20 miesięcy (czyli teraz miałaby już 22 miesiące), podczas gdy w przeszłości niemal wszystkie fale wzrostowe na GPW liczyły sobie 19-27 miesięcy. Zatem zarówno jej czas trwania, jak również zasięg (niemal 100 proc. od dołka bessy) sugerowałyby nam, że w tym roku mamy (mieliśmy?) do czynienia z już bardzo zaawansowaną hossą.

Jednocześnie WIG wciąż utrzymuje się w trendzie wzrostowym i na razie nie przełamał kluczowego wsparcia leżącego na poziomie około 83 tys. pkt. Ponadto maksymalny dotychczasowy zasięg wakacyjnego obsunięcia (-7,6 proc.)) na razie nawet nie pozwala nazwać tego ruchu mianem pełnoprawnej korekty. Dodajmy do tego wciąż wznoszącą fazę cyklu koniunkturalnego (roczna dynamika PKB Polski rośnie i ma przyspieszać jeszcze przynajmniej do początku 2025 r.) oraz dość umiarkowane wyceny giełdowych spółek (wskaźnik cena zysk dla WIG wynosi nieco ponad 11). To wszystko argumenty mogące przemawiać za tym, że giełdowa hossa wciąż trwa.

Reasumując, jeśli założymy, że na GPW trwa hossa, to dalsze pogorszenie inwestycyjnego sentymentu należałoby uznać za dobrą okazję do akumulacji akcji notowanych na warszawskiej giełdzie. Jeśli jednak znaleźliśmy się w przedsionku bessy, to nawet ekstremalnie niskie wskazania INI nie będą stanowić sygnału kupna. Problem w tym, że o tym wszystkim dowiemy się długo po tym, jak podejmiemy inwestycyjne decyzje.

Jeśli mamy hossę, to ujemne odczyty INI zwykle są znakomitą okazją do akumulacji przecenionych akcji. Jednak gdy trwa bessa, to rynek może jeszcze długo spadać w akompaniamencie dominacji giełdowych niedźwiedzi.