Nieudolne restrukturyzacje, strach przed niepopularnymi decyzjami, niegospodarność, podejrzane transakcje... Wystarczy? Skarb państwa daje Tonsilowi ostatnią szansę. I sobie również.
Na płocie okalającym fabrykę wiszą transparenty i hasła: o głodówce, o prawie do chleba. Bojowy nastrój. Ale wokół cisza. Na bramie oparty o szlaban strażnik pali papierosa. Jak w polskim filmie. Nic się nie dzieje... Żadnych śmigających po placu wózków widłowych, ani jednej ciężarówki, załadowanej po brzegi kartonami z głośnikami czy zestawami kina domowego. Z komina też nie dymi. Strajk? Nie, nikt nie strajkuje. Dzień pracy? Nie, nikt nie pracuje. Zarząd? W biurowcu — pusto.
— Od tygodnia nie ma prądu, ludzie siedzą po domach, choć oficjalnie są na postojowym. W biurach ciemno i zimno. Telefony też wyłączone, więc zarządu nie ma. Jak trzeba faks wysłać, to z ratusza albo starostwa — strażnik chciałby pogadać dłużej.
Nie on jeden.
Miłe złego...
Tonsil jednym kojarzy się z głośnikami, innym z krociowymi zyskami po spekulacjach jego akcjami na giełdzie. Bo to właśnie Tonsil w 1991, jako pierwsza ze sprywatyzowanych w czasie transformacji spółek skarbu państwa, trafił na Giełdę Papierów Wartościowych. Miał być modelowym przykładem polskiej drogi do kapitalizmu. Ponad 40 proc. udziałów należało do japońskiej korporacji Tohoku Pioneer. Ale po kilku latach Japończycy się poddali. Przestali inwestować. We Wrześni twierdzą, że wiedzą, dlaczego — chcieli wykończyć konkurencję. Czyli Tonsil. Firma ponownie trafiła w ręce skarbu państwa (jej udziałowcem jest również Agencja Rozwoju Przemysłu). Japończycy nadal posiadają 30 proc. udziałów, ale Tonsilem się nie interesują.
Kłopoty zakładu zaczęły się jeszcze w 1997 roku. Jak tłumaczył ówczesny zarząd, spółce dał się we znaki najpierw kryzys finansowy na Dalekim Wschodzie, a potem — w Rosji. Wówczas zagraniczni odbiorcy Tonsilu zamówienia ograniczyli lub całkowicie z nich zrezygnowali. Nie pomogła także obecność w akcjonariacie inwestora strategicznego — wspomnianego Tohoku Pioneer, który nie bardzo wiedział, jaką strategię winna realizować polska spółka. Japończycy, borykając się z jej kłopotami finansowymi, zostawili firmę z Wrześni bez pomocy. A ta nie potrafiła dostosować produktów do zmieniających się życzeń i potrzeb klientów. Spadający popyt na zestawy głośnikowe oraz kryzys w branży motoryzacyjnej (głośniki samochodowe miały znaczący udział w sprzedaży) skutkowały coraz niższymi przychodami.
Po ogłoszeniu upadłości giełdowego Tonsilu SA w 2002 roku powołano Tonsil Polska sp. z o.o. Spółka akcyjna dzierżawi tej z ograniczoną odpowiedzialnością 13 (obszar zakładu) wraz z maszynami — i z tego spłaca długi. Tonsilów jest więcej, bo ktoś wymyślił restrukturyzację przez pączkowanie: każdy wydział Tonsilu SA stał się odrębną spółką. I tak powstało sześć spółek z Tonsilem w nazwie. Dziwnych spółek, gdyż w zasadzie nic nie posiadają. Nawet z narzędzi pracy korzystają na podstawie długookresowych umów dzierżawy zawartych z Tonsilem Polska.
— Ta cała restrukturyzacja miałaby sens, gdybyśmy oddzielali majątek i sprzedawali go, a produkcję prowadzili tylko w niezbędnych halach. Tonsil Polska — zamiast pracować na 3 hektarach — pracował na 13, dzierżawił maszyny, więc jego koszty były olbrzymie — mówi Bogdan Klepas, szef Wielkopolskiej Solidarności.
— Nieprawda! Tonsil Polska co prawda dzierżawi nieruchomości, maszyny i samochód od Tonsilu SA, ale nie płaci za to ani grosza! — broni się syndyk masy upadłościowej Tonsilu SA.
Głosem burmistrza
— Zanim Tonsil wszedł na giełdę, pracowało w nim 3600 osób. Dzisiaj — 600, a lada dzień zostanie raptem 150. A produkcja ta sama... W Tonsilu ciągle ci sami ludzie pracowali — znaczy z zakładu. Nie było menedżera z zewnątrz, jak w innych spółkach giełdowych. Człowieka spoza Wrześni, który nie bałby się podejmować trudnych decyzji, w rodzaju masowych zwolnień. Przecież swój swojego nie zwolni z pracy. W pewnym okresie w Tonsilu pracowało na przykład kilkadziesiąt sprzątaczek, dzisiaj takie rzeczy robią firmy z zewnątrz. No i konkurencja też zrobiła swoje, bo przy takim zatrudnieniu trudno wyjść na plus. Kiedyś głośnik kosztował — dajmy na to — dolara, a człowiek zarabiał 10 dolarów, no, to wystarczyło ich sprzedać kilka. Teraz pensja jest dużo większa, a głośnik kosztuje tyle samo albo i mniej, więc jak tu wyjść na prostą? Zamiast od razu zredukować zatrudnienie, rozciągano to w czasie! Nie wiadomo, po co! A najśmieszniejsze, że Tonsil jest w takiej, a nie innej sytuacji, mimo że ma pakiet zamówień i pewny zbyt. W końcu to jedyna, po włoskiej, fabryka głośników w Europie. Wszyscy mówią, że jakościowo wygrywamy z Azją — mówi Tomasz Kałużny, burmistrz Wrześni.
To dlaczego nie udało się burmistrzowi zatrzymać Sharpa? Niedawno japoński koncern, który wraz z firmą Orion początkowo poważnie rozważał budowę fabryki paneli LCD i telewizorów we Wrześni, nagle podjął decyzję o jej tworzeniu w okolicach Torunia.
— Odnoszę wrażenie, że to była decyzja polityczna, do tego nie najszczęśliwsza. Września jest lepszym miejscem dla takich inwestycji niż Łyskomice pod Toruniem, gdzie Sharp w końcu zainwestuje. Tam nie ma tradycji przemysłu elektronicznego, a jedynym magnesem była strefa ekonomiczna, stworzona specjalnie pod Japończyków. Szkoda, że tak się stało, bo zatrudniająca 8000 ludzi fabryka to inwestycja równa fabryce Volkswagena pod Poznaniem. Rozwiązałaby nam wiele problemów... — wzdycha Kałużny.
I dyplomatycznie nie rozwija tego wątku.
Agencja Rozwoju Przemysłu (ARP) również potwierdza, że decyzję o skierowaniu Sharpa pod Toruń podyktowały lepsze warunki inwestycyjne, przede wszystkim utworzenie — specjalnie dla tego koncernu — podstrefy ekonomicznej.
Tyle że podstrefa ekonomiczna powstaje również we Wrześni.
Ludzie mówią
Z okien magistratu widać rynek, na którym co cztery lata odbywają się prawybory. Tu ludzie inaczej widzą kłopoty Tonsilu — nie przez pryzmat przerostu zatrudnienia, restrukturyzacji czy innych „trudnych słów”.
— Co tu ratować, skoro hrabia chce zwrotu gruntu, na którym stoi Tonsil, bo przed wojną należał do jego ojca. Sąd uznał już, że komuniści zabrali ją bezprawnie — mówi taksówkarz parkujący pod dworcem kolejowym.
Fakt. Niedawno Roman Mycielski wystąpił o zwrot 14 hektarów ziemi, na której po wojnie wzniesiono większą część fabryki. Ponoć zadowoliłby się odszkodowaniem, ale 14 mln zł (hektar w centrum Wrześni wycenia się na milion złotych) trudno będzie wyskrobać z miejskiej kasy. Albo z jakiejkowiek innej.
— A wie pan, że próbowano podpalić biurowiec zakładów? W kwietniu zeszłego roku ktoś oblał korytarz i drzwi benzyną, i to pewnie ktoś z pracowników, bo śladów włamania nie było. Partacz. Tylko dymu narobił, a ogień ściany osmalił — opowiada rozmowny taksówkarz
A po co miałby podpalać?
— Żeby dokumenty spalić! Wtedy w Tonsilu to ponoć takie kanty odchodziły, że strach...
Historię z podpaleniem potwierdza Dorota Tomaszewska, dziennikarka lokalnej gazety „Wiadomości Wrzesińskie”:
— W poniedziałek miała przyjechać kontrola z Ministerstwa Skarbu Państwa, by sprawdzić, na co wydano środki z pierwszej transzy pomocy publicznej. Cały weekend je przygotowywano, a rano wybuchł pożar — i to dokładnie na tym piętrze, gdzie je przechowywano.
Przypadek?
— Byłby — gdyby w Tonsilu nie było tyle niegospodarności i marnotrawienia pieniędzy. Raport biegłych rewidentów w tej sprawie liczył 300 stron... Okazało się na przykład, że prezes Schejn sprzedawał wyroby Tonsilu poniżej kosztów produkcji. Komu? Firmie Frampol, w której był członkiem rady nadzorczej. Do Media Markt nasze głośniki sprzedawał z 50-procentową stratą. No i Tonsil przynosił straty. Potem tłumaczył się pomyłką w kalkulacji cen — mówi o szczegółach dziennikarka.
Obecnie Czesław Schejn jest prezesem fabryki fortepianów Calisia, której kluczowym odbiorcą jest Frampol.
— Stałem się ofiarą pomówień, kozłem ofiarnym. Muszę płacić za błędy ludzi, których zatrudniłem. Dzisiaj wiem, że kradli — i płacę za to karę. Nigdy nie godziłem się na sprzedaż wyrobów Tonsilu poniżej kosztów. To kłamstwo! Nie było też takich powiązań, o jakie mnie oskarżają. Miałem prawo zasiadać w radzie nadzorczej naszego kontrahenta. Zresztą... Zostałem nim dopiero, gdy dowiedziałem się, że nie będę pełnił funkcji prezesa Tonsilu i gdy firma otrzymała pomoc publiczną. Ale o tym się nie mówi. Nikt nie widzi, że zachowałem się jak człowiek honoru: kiedy stwierdziłem nieprawidłowość ludzi, których zatrudniłem, złożyłem rezygnację. Prokuratura nie postawiła mi żadnych zarzutów — twierdzi Czesław Schejn.
A ten pożar tuż przed kontrolą — przypadek?
— Był wymierzony we mnie! Dokumenty miały spłonąć, a ja miałem być temu winien. Wiem, kto za tym stoi, ale nie mam dowodów. Nie mówmy już o tym… —kończy były szef Tonsilu.
Mieszkańców Wrześni najbardziej jednak oburzyła historia Barbary S., byłej dyrektor finansowej Tonsilu. Komornik wszczął egzekucję wobec kilkudziesięciu pracowników — co tu akurat nikogo nie dziwi. Rzecz w tym, że pieniądze zabierane z pensji na poczet długów nie trafiły do komornika, lecz na konto bankowe pani dyrektor. Przez dwa lata uzbierała 260 tys. zł. Ludzie muszą płacić po raz drugi.
Upragniona upadłość
Co dalej z Tonsilem? Tonsil SA ogłosił upadłość. Na razie działa Tonsil Polska, który przejął całą produkcję. „Działa” to wielkie słowo, precyzyjniej: czeka na ogłoszenie upadłości. Pałeczkę przejmie jedna ze spółek córek — Pro Tonsil.
— Robiliśmy, co mogliśmy, by uratować Tonsil. ARP, realizując pomoc publiczną dla spółki, udzieliła jej w 2004 roku pożyczki wysokości 1,1 mln zł. Dzięki tym środkom i pomocy gotówkowej (6 mln zł), otrzymanej przez spółkę bezpośrednio od skarbu państwa, zaczął działać Tonsil Polska, zatrudniając ponad 340 osób. Stosując system zleceń wewnętrznych, nowa firma utrzymała miejsca pracy i przez prawie dwa lata dała pozory stabilizacji około 600 osobom zatrudnionym w grupie kapitałowej. Dopóki było można, utrzymywano niezmieniony system, wykonując wszelkie elementy na miejscu i działając na zbyt wielkim terenie. W tym czasie nie przeprowadzono posunięć podyktowanych logiką i zapisanych w planie naprawczym spółki. Praktycznie nie wdrożono koniecznych cięć kosztów, co miało związek z chęcią utrzymania miejsc pracy. Ubocznym efektem tych zaniechań stały się szybko rosnące zobowiązania spółki: na koniec 2005 roku przekroczyły 13 mln zł, przy narastającej stracie za cały okres działalności przekraczającej 11,5 mln zł. Efekt? Wniosek o upadłość Tonsil Polska złożony przez zarząd spółki i straty, które będą zmuszeni zaakceptować zarówno wierzyciele, jak i właściciele — tłumaczy fatalny scenariusz Roma Sarzyńska z ARP.
Kiedy dojdzie do upadłości Tonsilu Polska? Nie wiadomo. Paradoksalnie: wszyscy na nią czekają, jak na zbawienie. I pracownicy, i właściciel. Bez niej zatrudnieni nie otrzymają zaległych pensji z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Socjalnych. Brak upadłości Tonsilu Polska uniemożliwia również realizację planu ratunkowego prowadzonego przez TF Silesia — wznowienia produkcji w Pro Tonsilu. Spółka ma przejąć całą produkcję od Tonsilu Polska. Skąd ta opieszałość?
— Podobno są jakieś umowy między syndykiem a Tonsilem, dotyczące wynajmu powierzchni, ale po cenach zdecydowanie niższych niż najniższe ceny we Wrześni. To niekorzystne dla syndyka, bo z tych wpływów, jakie otrzymuje, nie jest w stanie nawet pokryć kosztów upadłości. Myślę, że właśnie z tego powodu sąd po raz kolejny oddalił wniosek o upadłość Tonsilu — powiedział nam anonimowo pracownik ARP.
— Nie wiemy, kiedy sąd wyda postanowienie o upadłości. Sądzę, że w ciągu kilku najbliższych dni. Bez tego nie ruszymy z Pro Tonsilem — twierdzi Marek Dutkiewicz, prokurent Tonsilu Polska.
Na początku spółka zatrudni 50 osób, a w miarę, jak rosnąć będą zamówienia — kolejną setkę. Nie więcej. Okazuje się, że to samo, co przed laty produkowało 3600 pracowników, dzisiaj produkować będzie co najwyżej 150.
— To prawda. Największe nadzieje wiążemy z Pro Tonsilem, który zostanie dokapitalizowany przez TF Silesia. Wszyscy wierzymy, że to będzie nareszcie ta właściwa restrukturyzacja Tonsilu. Bo tak naprawdę nie przeprowadzono jej ani w Tonsilu SA, ani w Tonsilu Polska — twierdzi Dutkiewicz.
Dlaczego — skoro wszyscy mówili o ratowaniu Tonsilu? Nie można było tak wcześniej?
— Zabrakło odwagi. Nikt nie chciał być tym, który powie kilku tysiącom ludzi, że tracą pracę — mówi Dutkiewicz.
O, właśnie, o ten strach idzie. O mamienie ludzi iluzjami. O strategię „jakoś to będzie”, „może się coś odmieni”. O przejmowanie sprywatyzowanych zakładów z powrotem pod skrzydła państwa. O pakowanie publicznych pieniędzy w worek bez dna. O ten polski kaleki kapitalizm.
Może gdyby do chirurgicznych cięć doszło znacznie wcześniej, dziś w którejś tam metamorfozie Tonsilu — z jasno sprecyzowanym biznesplanem i regułami zarządzania — pracowałoby nawet kilkaset osób?
Od kiedy wiadomo już nieodwołalnie, że rygorystyczny warunek egzystencji Pro Tonsilu to redukcja zatrudnienia, ludzie odchodzą w milczeniu. Protestowali. Do czasu. Stąd te transparenty na zakładowym płocie. W końcu machnęli ręką.
— Odkąd jestem w Solidarności, czegoś takiego nie wiedziałem. To pierwszy taki przypadek w Polsce, żeby załoga zrozumiała, że musi odejść i dobrowolnie zrezygnowała z pracy. Ludzie walczyli, i owszem, ale już nie mają sił. Widzą, że nic nie wywalczą. Nie ma szans — dziwi się Bogdan Klepas.
Ale rozumie.