W poniedziałek Grecja musi wykupić obligacje będące w posiadaniu EBC, za kwotę 3,5 mld EUR. Ktoś mógłby powiedzieć „przecież nie spłaciła MFW na czas i świat się nie zawalił”. Tym razem jednak konsekwencje byłyby znacznie bardziej poważne. Chcąc ich uniknąć, Komisja Europejska ryzykuje jednak bardzo dużo.
Kredyt od MFW nie ma charakteru rynkowego i choć niespłacenie go było jasnym sygnałem upadku fiskalnego Grecji, formalnie nie było bankructwem. Jednak już niewykupienie rynkowych obligacji, a takie są w posiadaniu EBC, lub choćby niespłacenie odsetek od nich, byłoby uznane przez agencje ratingowe za niewypłacalność. Choćby dlatego ostatnio Grecja zapłaciła odsetki od obligacji w jenach. Niewypłacalność uruchomiłoby wypłatę odszkodowań w kontraktach CDS, ale co gorsza dla Aten — EBC nie miałby już podstaw do dostarczania greckim bankom płynności, a tylko to trzyma je przy życiu. Dlatego również Bruksela wie, że Grecja tym razem naprawdę musi dostać pieniądze.
Ponieważ czasu jest mało, a greckie propozycje będące częścią wstępnego porozumienia są nieprecyzyjne i dla wielu partnerów po prostu niewiarygodne, nie ma mowy o tym, aby strefa euro (nie mówiąc już o MFW) zgodziły się na długoterminowe finansowanie. Pamiętajmy, że w tej sytuacji byliśmy już w lutym — program się kończył, nie było podstaw do jego kontynuacji i Grecy dostali cztery miesiące po to, aby wypracować nowe rozwiązania.
Czas ten zmarnowali na polityczne gierki i są w punkcie wyjścia, jedynie z nożem na gardle. Któż rozsądny zatem dałby im 7 mld EUR, aby kupić czas na kolejne rozmowy? Skoro nie chcą uczynić tego Niemcy, to dlaczego miałaby to zrobić Wielka Brytania (czy choćby Polska), która w strefie euro nie jest? A to właśnie proponuje Komisja Europejska.
Pomysł, aby skorzystać ze wspólnych środków całej UE wziął się stąd, że procedura skorzystania z zasobów funduszu EFSM jest względnie prosta i szybka. Ostateczne zdanie należy do państw członkowskich, ale wystarczy poparcie 15 krajów reprezentujących 65 proc. populacji, tak więc kraje EMU mogą same zdecydować o sięgnięciu po pieniądze innych krajów UE. Pozornie sprytne, ale w praktyce szalenie niebezpieczne. W Wielkiej Brytanii nawet bez takich pomysłów nie brakuje sympatyków separacji z Brukselą i zapewne czeka nas referendum w tej sprawie.
Badania pokazują przewagę zwolenników pozostania we wspólnocie, jednak nic nie jest dane raz na zawsze. Owe 7 mld zostałoby spłacone w momencie uzgodnienia długofalowego programu, ale przecież wcale nietrudno jest wyobrazić sobie fiasko tych rozmów. Straty, które ponieśliby Brytyjczycy, byłyby najlepszym możliwym prezentem dla obozu eurosceptyków, zaś ewentualne wyjście tego kraju z Unii byłoby dla niej dużo większym ciosem niż upadek Grecji, którego i tak może nie udać się uniknąć.
Tym samym w 5 lat po rozpoczęciu eurokryzysu Europa cały czas posługuje się doraźnymi narzędziami bez zwracania uwagi na długoterminowe konsekwencje.