Dalsze finansowanie zadłużonych krajów przez europejskie instytucje odwleka tylko nieunikniony upadek bankrutów — mówił na ubiegłotygodniowej konferencji „Cywilizacja Gwałtownych Zmian” prof. Krzysztof Rybiński. Tej opinii nie potwierdzają jednak najnowsze doniesienia z pogrążonej od pięciu lat w kryzysie Grecji.

Grexit mniej prawdopodobny
Choć gospodarki spod Akropolu wciąż nie można odłączyć od kroplówki z instytucji międzynarodowych, to po raz pierwszy od lat widać światełko w tunelu. Bank Citigroup, który należał dotychczas do instytucji postrzegających perspektywy gospodarcze peryferii strefy euro w najczarniejszych barwach, obniżył szacunki prawdopodobieństwa opuszczenia przez Grecję unii walutowej. Ryzyko realizacji w ciągu najbliższych 12-18 miesięcy scenariusza popularnie określanego jako grexit spadło w jego ocenie do 60 proc.
Jeszcze w maju szacowano je aż na 90 proc. Zmiana stanowiska zbiegła się z zaskakującym zwrotem w postrzeganiu Grecji przez rynki finansowe. W ciągu zaledwie czterech i pół miesiąca prawie o połowę spadły rentowności papierów 10-letnich. Oprocentowanie, choć wciąż sięga przyprawiającycho palpitacje 17 proc., jest już niższe niż w czasie przeprowadzonej w marcu restrukturyzacji długu. Na giełdzie w Atenach zapanowało istne szaleństwo zakupów. Od początku czerwca główny indeks skoczył o 76 proc.
— Zmiana naszych prognoz wynika ze zmiany podejścia do Grecji krajów z twardego rdzenia strefy euro. Nie do przecenienia jest też praca, jaką wykonał premier Antonis Samaras, przekonując wierzycieli o swoim zaangażowaniu w ograniczanie deficytu — wynika z raportu Citigroup. Sama praca nad wizerunkiem nie wystarczyłaby Grekom do przekonania partnerów o swojej wiarygodności. Jakimi argumentami dysponował premier Samaras? Światło na to rzucają obliczenia Citigroup.
Już od czerwca saldo wpływów budżetu centralnego za ostatnie 12 miesięcy systematycznie przekracza saldo wydatków, jeśli tylko nie uwzględniać kosztów obsługi długu. To oznacza, że mimo głębokiej recesji pierwszy raz od 3,5 roku budżet zanotował tzw. pierwotną nadwyżkę.
Problem po nowemu
Postępy w oszczędnościach sprawiają, że podstawowym problemem greckiego rządu nie jest już wydawanie pieniędzy ponad stan, ale koszty obsługi narosłego już wcześniej zadłużenia. To zwiększa sens wysiłków Europejskiego Banku Centralnego, zmierzających do obniżenia kosztu, po jakim finansują się Ateny.
Dlaczego? Po redukcji zadłużenia Grecja zrobiła krok w kierunku sytuacji, gdy jej kłopot będzie można nazwać problemem płynności, a nie wypłacalności. Poprawa nastrojów wobec peryferii strefy euro oznacza bolesne straty dla inwestorów obstawiających czarny scenariusz. Przykład to wyniki autorskiego funduszu Krzysztofa Rybińskiego Opera Eurogeddon. Od końca maja, kiedy kryzys kulminował, wartość jednostki spadła o 32 proc. (od lutego, kiedy fundusz objął nową strategię, straty sięgają 20 proc.).
To pokazuje, że mimo wciąż fatalnej kondycji gospodarek z obrzeży strefy euro gra na spadki wcale nie musi przynieść zysków. Wszystko dlatego, że rynki z dużym wyprzedzeniem uwzględniają w cenach pogorszenie perspektyw gospodarczych. Choć w przypadku tak rozchwianego rynku trudno o krótko- czy średnioterminowe prognozy, to w dłuższej perspektywie wiele przemawia za ograniczonym potencjałem spadkowym. Od szczytu z 2007 r. do tegorocznego dna główny indeks ateńskiej giełdy stracił 91 proc. wartości.
W czasie wielkiego kryzysu amerykański Dow Jones spadł o 88 proc. Tymczasem redukcja wartości bieżącej greckiego długu o 75 proc. to jedno z największych umorzeń zadłużenia w historii. Choć sytuacja peryferii strefy euro wciąż jest nie do pozazdroszczenia, warto pamiętać, że każdy kryzys kiedyś się kończy.
Obstawiając jego przedłużenie po pięciu latach stale pogarszającej się sytuacji, ryzykujemy, że pozycje obliczone na pogorszenie koniunktury zajmiemy blisko jej dna.