Torbjörn Wahlborg, reprezentujący szwedzkiego Vattenfalla w zarządzie Górnośląskiego Zakładu Elektroenergetycznego, zapowiada, że do końca roku gliwicki dystrybutor ograniczy złe należności o 50 mln zł — do 320 mln zł. Na razie egzekwowanie długów i bieżących płatności idzie Szwedom jak po grudzie.
Zarząd GZE, największej w kraju, a zarazem jedynej sprywatyzowanej spółki dystrybucyjnej, ograniczył jej należności o 100 mln zł. Dystrybutor sprzedaje wierzytelności, podpisuje umowy kompensacyjne, przyjmuje płatności w postaci węgla. Nadal jednak poziom trudnych do wyegzekwowania wierzytelności dużych klientów spółki jest bardzo wysoki — przekracza 370 mln zł. Torbjörn Wahlborg, wiceprezes GZE, zapowiada, że do końca roku firma odzyska kolejne 50 mln zł. Jednak w ocenie szwedzkiego koncernu Vattenfall, który w lutym ubiegłego roku zapłacił 167,5 mln EUR (600 mln zł) za 25-proc. pakiet akcji gliwickiego dystrybutora, to wciąż za mało.
— Redukowanie poziomu należności jest bardzo trudne. Przede wszystkim musimy walczyć o to, żeby wierzytelności naszych odbiorców nie rosły wskutek niewywiązywania się przez nich z bieżących płatności — tłumaczył Torbjörn Wahlborg podczas zorganizowanej przez EF International konferencji „Power in Poland 2002”.
Do odbiorców przemysłowych trafia ponad 70 proc. energii dostarczanej przez GZE. Ponad 50 proc. sprzedaży dystrybutora skierowane jest do największych zakładów. Wśród 1,12 mln klientów gliwickiej spółki (w tym blisko 1,2 tys. odbiorców przemysłowych) jest 46 kopalni, 16 hut i 6 koksowni.
— Większość z nich boryka się z ogromnymi trudnościami finansowymi. Zarządy prowadzą restrukturyzację, która zazwyczaj ma na celu pozbycie się złych długów, m.in. wobec dostawców energii. Nierentowne kopalnie są likwidowane, ich majątek trafia do tworzonych spółek, a zostają tylko długi. Mimo likwidacji zakłady wciąż zużywają dużo energii na wypompowywanie wody z szybów i wentylację. Ponieważ nie mają już żadnych przychodów, utrzymują się z dotacji państwowych, które wystarczają na pokrycie rachunków za energię najwyżej w 80 proc. Zgodnie z zasadami rynkowymi, w takiej sytuacji możemy zaprzestać dostaw. Oznaczałoby to jednak zalanie wodą nie tylko zlikwidowanej kopalni, ale też sąsiadujących z nią czynnych zakładów. Jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, a zarządy rozkładają ręce, tłumacząc, że nie mają pieniędzy. Szczególnie oburzający jest fakt, że takie rzeczy dzieją się w firmach państwowych — podkreśla wiceprezes GZE.
Według Torbjörna Wahlborga, interwencje w ministerstwach skarbu, gospodarki i finansów nie przynoszą żadnych rezultatów.
— Kilkakrotnie zwracaliśmy się do resortów gospodarczych. Dotychczas nie otrzymaliśmy odpowiedzi, która rozwiązywałaby ten problem. Trudno nam nawet znaleźć osoby odpowiedzialne za te sprawy — twierdzi wiceprezes GZE.
Jego zdaniem, politycy uaktywniają się dopiero, gdy dochodzi do odłączenia dłużnika od sieci, które — w ocenie Torbjörna Wahlborga — często okazuje się jedynym sposobem na powstrzymanie wzrostu zaległości płatniczych.
— Kiedy ostatnio wstrzymaliśmy dostawy energii do dużej huty (chodzi oczywiście o Hutę Łaziska — przyp. red.), siedzibę naszej spółki codziennie odwiedzali senatorowie. W takich sytuacjach państwo staje się bardzo aktywne. Niestety, zamiast zmusić dłużnika, żeby uregulował długi, zmusza nas do jego ponownego podłączenia — dodaje przedstawiciel Vattenfalla.
Jednym z najtrudniejszych dłużników energetyki są Polskie Koleje Państwowe. Nie radzi sobie z nimi także GZE.
— W ubiegłym roku PKP zażądały od nas podpisania nowej umowy przesyłowej z ich spółką zależną — PKP Energetyka. Nie chcieliśmy się zgodzić, ponieważ koleje były nam winne 10 mln zł, a zawarcie kontraktu z nowym podmiotem oznaczało praktycznie utratę możliwości nacisku na dłużnika. Odłączyliśmy jeden z najważniejszych węzłów komunikacyjnych w Tarnowskich Górach, jednak Urząd Regulacji Energetyki nakazał nam kontynuowanie dostaw. Mimo że uważaliśmy tę decyzję za niesłuszną, postanowiliśmy podporządkować się woli regulatora, ponieważ mieliśmy na głowie problemy z innym dużym odbiorcą. Do tej pory nie udało nam się odzyskać tamtych 10 mln zł — relacjonuje Torbjörn Wahlborg.
Nie rozstrzygnięty pozostaje również spór o pieniądze z największym odbiorcą GZE — Hutą Łaziska. Dystrybutor szacuje zadłużenie HŁ na ponad 190 mln zł (huta jest innego zdania, a sąd jeszcze nie rozstrzygnął sporu).
— Z naszego punktu widzenia, zwracanie się o rozstrzygnięcie do sądu nie ma sensu. Zadłużeni odbiorcy mają zazwyczaj również inne zobowiązania, m.in. wobec urzędów skarbowych czy ZUS. Gdyby doszło do ogłoszenia upadłości, znaleźlibyśmy się na odległym miejscu na liście wierzycieli — praktycznie bez szans na odzyskanie pieniędzy — mówi wiceszef GZE.
Problemy z egzekwowaniem należności od dużych odbiorców ma w Polsce większość spółek dystrybucyjnych. Jednak, zdaniem Torbjörna Wahlborga, nie sprywatyzowani dystrybutorzy są w jeszcze gorszej sytuacji niż GZE, bo nie mogą głośno upominać się o pieniądze od chronionych przez państwo wielkich zakładów przemysłowych.