Rada Polityki Pieniężnej 7 maja będzie decydować o obniżce stóp procentowych i ogłoszone przed weekendem dane o inflacji powinny tę decyzję ułatwić - wzrost cen wyhamował do 4,2 proc. z 4,9 proc. w pierwszych trzech miesiącach tego roku, a więc mocniej, niż prognozowali analitycy. W tej sytuacji rynek spodziewa się, że oprocentowanie pójdzie w dół nawet o 50 pkt bazowych.
Spadek inflacji może zostać odczytany w RPP jako wstęp do systematycznego hamowania tempa wzrostu cen, którego bank centralny od dawna wypatruje. Za złagodzeniem polityki pieniężnej przemawia też słabsze od oczekiwanego tempo wzrostu PKB. Rozczarowuje zwłaszcza wynik inwestycji, dane z budownictwa wskazują, że nie nastąpiło tam wyraźne odbicie.
Kredyt będzie tańszy
Oczekiwania obniżek stóp procentowych są już tak silne, że wywołały spadek stawek WIBOR, które są podstawą do wyliczania oprocentowania większości kredytów w Polsce. Właśnie ze względu na powszechność stosowania przez banki zmiennego oprocentowania kredytów każda zmiana stóp procentowych w NBP – a nawet zapowiedź takiej zmiany – bezpośrednio wpływa na koszt kredytu. Dotyczy to na przykład większości portfela kredytów mieszkaniowych, choć tu banki zmieniły swoją politykę i od 2-3 lat nowa sprzedaż to przede wszystkim kredyty o czasowo stałym oprocentowaniu.
Tańszy kredyt powinien zatem przełożyć się na wzrost popytu. Waldemar Rogowski, główny analityk Biura Informacji Kredytowej, uważa, że akcja kredytowa w segmencie mieszkaniowym będzie większa od prognozowanej na początku roku właśnie dzięki obniżkom stóp
- Tak jak rynek tych kredytów jest wrażliwy na podwyżki stóp, tak samo jest wrażliwy na obniżki. Spadek stóp będzie oddziaływał na dwa sposoby. Po pierwsze na koszt obsługi już udzielonych kredytów ze zmiennym oprocentowaniem, a po drugie będzie zwiększał zdolność kredytową, co bezpośrednio przełoży się na większy popyt na nowe kredyty – mówi Waldemar Rogowski.
Dodaje, że nieco bardziej złożona sytuacja jest w segmencie kredytów inwestycyjnych. Tu dużo zależy od chęci firm do inwestowania i od ryzyka szacowanego przez banki. Skłonność do inwestowania zależy natomiast nie tylko od ceny kredytu, ale też od szacowanej stopy zwrotu i poziomu niepewności w gospodarce, który w ostatnich miesiącach był wysoki.
Same banki, szacując ryzyko, wolą inwestować kapitał choćby w obligacje skarbowe, gdzie ryzyko jest znikome, a na dodatek aktywa tego rodzaju są zwolnione z podatku bankowego.
- To ewenement na europejską skalę: w aktywach banków mamy większy udział papierów skarbowych niż kredytów inwestycyjnych dla firm. Bankom bardziej się opłacało - z perspektywy stopy zwrotu versus ryzyko – kupowanie obligacji, niż udzielanie kredytów. Czyli korzystniejsze było finansowanie potrzeb pożyczkowych budżetu niż potrzeb rozwojowych przedsiębiorstw – podkreśla Waldemar Rogowski.
Jego zdaniem obniżka stóp może zmniejszyć atrakcyjność obligacji, ale odblokowanie popytu na kredyt inwestycyjny nie jest tak oczywiste, jak w przypadku kredytów mieszkaniowych. Firmy od pewnego czasu wręcz się oddłużają, a wartość ich depozytów przyrasta. Przy rosnącej skłonności do finansowania rozwoju ze środków własnych w pierwszej kolejności mogą sięgać po pieniądze z depozytów. Tym bardziej że ich atrakcyjność będzie maleć wraz ze spadkiem stóp.
Budżet będzie ciążył
Dla rządu, a konkretnie Ministerstwa Finansów i jego szefa Andrzeja Domańskiego niższe stopy procentowe to dobra informacja. Finansowanie ogromnych potrzeb pożyczkowych powinno być tańsze. MF już obniżyło oprocentowanie obligacji detalicznych.
Ale z drugiej strony utrzymywanie luźnej polityki budżetowej to czynnik proinflacyjny. I jastrzębie skrzydło Rady Polityki Pieniężnej może sięgnąć po ten argument. Tym bardziej, że MF samo właśnie dostarczyło nowych danych, które ten argument wzmacniają.
Resort finansów przedstawił sprawozdanie z realizacji planu budżetowo-strukturalnego, czyli harmonogramu stopniowego ograniczania wzrostu deficytu i długu. Rząd musi się z tego rozliczać przed Komisją Europejską, bo Polska jest objęta procedurą nadmiernego deficytu. Według nowych prognoz, które znalazły się w sprawozdaniu, deficyt finansów publicznych ma w tym roku sięgnąć 6,3 proc. PKB. To dużo więcej, niż MF zakładało w samym planie (5,5 proc. PKB), a główny powód to mniejsze od zakładanych dochody z podatków. Deficyt będzie nieco niższy niż w poprzednim roku (6,6 proc. PKB), ale nadal bardzo wysoki.
Co więcej, resort policzył nową prognozę na podstawie dość śmiałych szacunków wzrostu gospodarczego i inflacji. Według MF produkt krajowy brutto wzrośnie w tym roku o 3,7 proc., a inflacja średnioroczna aż o 4,5 proc. Ekonomiści Santander Bank Polska zwracają uwagę, że w obu przypadkach resort mija się z oczekiwaniami rynku. Bank przewiduje na przykład, że PKB wzrośnie o 3,4 proc., spodziewa się też inflacji na poziomie 3,4 proc. MF opiera swoje szacunki wzrostu na przyspieszeniu inwestycji, również publicznych wspieranych pieniędzmi z KPO – co do tej pory nie nastąpiło. A tempo spadku inflacji w założeniach MF jest tak duże, że jej powrót do celu NBP (2,5 proc. z możliwością odchylenia o punkt procentowy na plus lub minus) potrwałby aż do 2029 r.
„Prognozy zostały obniżone w porównaniu do tych z jesieni, ale nadal są w naszej ocenie dość optymistyczne, co niesie ze sobą zagrożenie dla realizacji budżetu. Z drugiej strony, gdyby takie prognozy miały się zrealizować, to w naszej ocenie nie tworzyłyby warunków dla znaczących obniżek stóp procentowych, które obecnie dyskontuje rynek”, komentują ekonomiści Santander Bank Polska szacunki MF .