Excel zna Jacka Pryczka doskonale. Wie, że potrafi wszystko wyliczyć co do procenta, że rozumie ryzyko, optymalizację i strategię jak mało kto. Ale działa to również w drugą stronę – Jacek Pryczek doskonale zna Excela. I może dlatego wie, że jest coś, czego ten program nie ogarnie: momentu ciszy tuż przed startem.
W trybie sportowym
Jacek Pryczek, rocznik 1967, absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego – brzmi poważnie. I słusznie. W 1994 r. rozpoczął pracę w firmie Goodyear. Najpierw jako prawnik, później dyrektor sprzedaży i marketingu, aż w 1999 r. został członkiem zarządu. Dziś zasiada na fotelu prezesa Goodyear Polska, jest też odpowiedzialny za sprzedaż na kilku rynkach naszej części Europy. Profesjonalista i pragmatyk. Analityczny prawniczy umysł. Bez szans na odrobinę zapomnienia?
– Kiedyś też tak myślałem – śmieje się Jacek Pryczek.
Dodaje, że praca w firmie zaangażowanej w motorsport nie oznacza automatycznego zainteresowania tą dziedziną.
– W moim przypadku tak właśnie było. Nie wyniosłem zainteresowania motorsportem z domu. Ja się po prostu nim zaraziłem – wspomina menedżer.
Nie jeździł po torach wyścigowych jako dziecko. Pierwszy kontakt z tym sportem przyszedł dopiero w latach 90., gdy odwiedził tor Formuły 1 pod Barceloną. Nie jako widz, lecz dzięki Goodyearowi, który wówczas kończył swoją długą przygodę z F1. Mógł wejść do pit lane, porozmawiać z Alainem Prostem i na własnej skórze poczuć, czym jest mieszanka emocji, adrenaliny i ryku silników V10. Bez filtrów. Z bliska. Na pragmatycznym monolicie pojawiła się emocjonalna rysa.
– Tak, myślę, że wtedy złapałem wirusa. Motorsportowego bakcyla – przyznaje prezes Goodyear Polska.
Przez kolejne lata był jedynie obserwatorem. „Zapalenie” przyszło później.
Iskra zapłonowa pojawiła się pod koniec lat 90. Najpierw była legendarna gra „Colin McRae Rally”, wspólne wieczory z synami, walka z klawiaturą i wirtualnymi zakrętami. Z jednej strony to była tylko zabawa. Z drugiej – coś znacznie więcej.
– Odkryłem, jak bardzo rajdowy świat – nawet ten wirtualny – pozwala mojej głowie odpocząć – mówi menedżer.
W tamtym czasie Goodyear współpracował z Januszem Kuligiem – jednym z najlepszych polskich kierowców rajdowych.
– Janusz m.in. naprawiał pojazdy i sprzedawał opony – był naszym klientem. Poznałem go podczas tzw. co-drive’u – imprezy dla partnerów biznesowych, na której woził nas swoją rajdówką. To było gdzieś między Bochnią a Łapanowem. Wsiadłem z nim do auta, krótka przejażdżka, miękkie kolana… i decyzja: chcę być bliżej rajdów. Wirus zaatakował z pełną siłą. Zacząłem chorować na „oesozę” – mówi Jacek Pryczek.
Ojciec. Syn. Zespół
Wspomina pierwszy samochód, który kupił z myślą o sportowej jeździe – Subaru Imprezę. Tym samym Subaru stało się dla niego czymś więcej niż tylko autem. Było bramą do innego świata, w którym adrenalina zastępuje deadline’y, a zamiast KPI są odcinki specjalne.
Pierwsze kilometry na amatorskich zawodach za nim. Potem – decyzja o wspólnych startach z synem Michałem. I dylemat – kto siada za kierownicą?
– W domu byłem autorytetem. W pracy – szefem. W rajdówce? Musiałem zostawić ego w garażu – śmieje się menedżer.Michał jechał. Jacek pilotował. Zostali zespołem. Ojciec jako mentor, menedżer i pilot. Syn za kierownicą. Zdobyli razem mistrzostwo Polski. Potem kolejne. Wystartowali również w mistrzostwach Europy.
– Rajdy to sport zespołowy. Podobnie jak w biznesie chodzi o wynik. A jego osiągnięcie zależy od dobrze dobranych ludzi i klarownych ról – podkreśla Jacek Pryczek.
Jak mówi, podobieństw między rajdami i zarządzaniem jest mnóstwo: zaufanie, delegowanie kompetencji, pokonywanie ograniczeń. Rajdy to nie tylko hobby. To szkoła przywództwa. Ściganie testuje strategię, zaufanie i odporność – dokładnie jak prowadzenie regionu w międzynarodowej korporacji.
– Po rajdzie wracam do świata marż, planów i KPI z wyczyszczoną głową. Kilka dni w rajdówce to jak formatowanie dysku. Po intensywnym tygodniu w korporacji – nie ma lepszej terapii niż oes w moim Subaru – mówi prezes Goodyear Polska.
Duch Subaru
Dlaczego właśnie w Subaru?
– Dla wielu fanów rajdów to marka, która najlepiej oddaje ducha tej dyscypliny. Dźwięk czterocylindrowego boksera jest niepodrabialny – mówi Jacek Pryczek.
Dziś Subaru praktycznie zniknęło z europejskich tras. Ale nie dla zespołu Pryczków. To ostatnia oficjalna ekipa Subaru w naszej części świata. Stylowa, z szacunkiem do historii – i z wynikami.
Ich stare Subaru – zwane Babcią – potrafiło zostawić za sobą nowoczesne auta klasy R5.
– Kibice przecierali oczy ze zdumienia. Ponad 20-letnia Babcia dojeżdża szybciej niż nowe maszyny. W tym aucie jest serce. A my wiemy, jak z niego korzystać – dodaje z uśmiechem.
Czy rodzina wytrzymuje tę pasję ojca i syna?
– Nie ukrywam, że to też dla nich wyzwanie. Mój drugi syn, córka i żona kibicują nam z całego serca, choć pewnie trudno im pogodzić się z tym, że cały urlop poświęcamy rajdom. Ale nigdy nie dali po sobie poznać, że mają tego dość – mówi Jacek Pryczek.
A koszty?
– Dżentelmeni o pieniądzach nie dyskutują, ale to nie są małe kwoty. Czasem się śmieję, że to jak wrzucanie pieniędzy do pieca – robi się ciepło, ale nic nie zostaje. Wszystko finansujemy sami, bez dużych sponsorów, z ogromnym wsparciem rodziny. Nawet żona nigdy nie powiedziała: – przestańcie, to niebezpieczne, choć jak każda mama i żona martwi się po cichu – mówi rajdowiec.
Klasa „braci Pryczek”
Plany? Oczywiście Babcia wraca na oesy. Może Barbórka, może rajd rzeszowski – bliski sercu Jacka nie tylko ze względu na sukcesy, ale też dlatego, że właśnie tam się wychował.
Michał dalej jeździ – dziś także jako instruktor i mentor dla innych zawodników. Jacek w 2024 r. zasiadł na lewym fotelu Subaru Imprezy N14, by pojechać jako tzw. zerówka (auto otwierające rajd) w rozgrywanych na Mazurach rajdowych mistrzostwach świata, w grudniu wrócił na fotel pilota, by razem z Michałem powalczyć w warszawskiej Barbórce – prestiżowym odcinku na ulicy Karowej. Ale dziś nie chodzi już o wynik. Chodzi o radość, wspomnienia i… zaspokojenie uzależnienia.
Ulubione wspomnienie?
– Gdy podczas mistrzostw świata w Niemczech, gdzie prowadziliśmy naszą Babcię jako zerówkę, podszedł do nas Luis Moya – legendarny pilot Carlosa Sainza – i wsiadł do auta. Powiedział: – Czuję się, jakbym znów siedział z Sainzem. Red Bull TV zrobiło o tym materiał. Piękna historia – ojciec i syn, stare Subaru i wielkie nazwisko – wspomina menedżer.
A skąd określenie bracia Pryczek? To media tak ich nazwały po jednym z rajdowych sukcesów.
– Dziennikarz, który pisał relację z Barbórki, chyba się zagapił i zamiast ojciec i syn napisał „bracia Pryczek”. I tak już zostało. To nasza rajdowa ksywka – śmieje się menedżer.
Przez kilka sezonów rządzili w historycznej edycji mistrzostw Polski (HRSMP), potem w klasie HR2 rajdowych mistrzostw Polski.
– To nasze miejsce. Kochamy rajdy z lat 90. i początku XXI wieku. Styl, auta, atmosfera. W HRSMP czuliśmy się jak w domu – mówi Jacek Pryczek.
Współczesność?
– Oczywiście, ale dziś wszystko jest wyliczone. Styl jazdy się unifikuje. Kiedyś po sposobie pokonywania zakrętu rozpoznawało się kierowcę. Colin McRae, Gigi Galli, Marcus Grönholm – każdy z nich pokonywał trasę w swoim własnym stylu. Każdy zakręt był jak autograf. Tego dziś już nie ma. Dziś jeździ się szybko, ale pod linijkę. Prawie jak w wyścigach. Mało teraz indywidualizmu. Tęsknimy za tamtym światem – przyznaje rajdowiec.
Przenikanie światów
Dla Goodyeara motorsport to nie tylko pasja – to poligon. To jak Mars dla NASA – ekstremalne warunki, które nie wybaczają błędów. A jeśli coś działa tam, zadziała wszędzie. Jest też jak espresso dla Włocha – niezbędne, intensywne i codziennie potwierdzające tożsamość.
Goodyear ma na koncie 368 zwycięstw w F1, kilkanaście triumfów w Le Mans, długoletnią współpracę z NASCAR. I znów wrócił do gry: od roku 2024 jest dostawcą opon w FIA World Endurance Championship (WEC) i European Le Mans Series (ELMS), a także sponsorem Goodyear FIA European Truck Racing Championship. W 2025 został tytularnym sponsorem wyścigu ELMS 4 Hours of Silverstone.
– Jako osoba związana z Goodyearem od ponad 30 lat cieszę się, widząc, jak firma ponownie mocno angażuje się w motorsport. Bo to oznacza, że nasze hasło „from race to road” nie jest jedynie pustą frazą – mówi Jacek Pryczek.
Osobista pasja prezesa może być inspiracją dla całej firmy.
– Rajdy to coś więcej niż prędkość i rywalizacja. To moment, w którym świat zewnętrzny przestaje istnieć. Liczy się droga, auto, zespół. Adrenalina miesza się z precyzją i intuicją. A każdy zakręt testuje nie tylko umiejętności, ale i charakter – mówi menedżer.
Dodaje, że choć Excel to jego codzienne narzędzie, to właśnie rajdy przypominają mu, że w życiu nie wszystko da się zaplanować.
– Czasem trzeba zaryzykować, przyspieszyć, zaufać intuicji i zespołowi. Bo bez tego nawet najlepszy biznes nie ma smaku – konkluduje Jacek Pryczek.