
A właściwie Jan Antony Vincent-Rostowski, w Londynie powity. W ostatnich tygodniach kampanijnej walki nawet on dał się namówić na głębsze przemyślenia. Po tym jak zarzucono mu unikanie debaty z Żelazną Zytą, na forum europejskim dał ognia. Ogłosił, że jeśli euro padnie, to wojenna zawierucha nadejdzie w ciągu dekady. A więc nie zostawił wydawałoby się wyboru – trzeba wespół w zespół „jurki” ratować. Zastawiające są jednak słowa ministra finansów kwitujące jego prognozy.
- Poważnie się zastanawiam się nad tym, by uzyskać dla dzieci zieloną kartę w USA – powiedział.
Czyli pesymista i pacyfista. Bo skoro dzieci chce eksportować, to w politycznym kasynie stawia nie tylko na euro ale i na wojnę. A i potomków na walkę na gruzach Unii Europejskiej wysyłać nie będzie. Podobno pracowity, co złośliwi tłumaczą tym, że już swoje na leżaku wyleżał. W końcu jako syn brytyjskiego dyplomaty dzieciństwo spędził na placówkach m.in. na Mauritiusie i Seszelach.
Dłuższej przejażdżki Tuskobusem odmówił, ledwie na parę ustawek w Wielkopolsce dał się namówić. I z tym już podobno do końca kampanii basta. Prawdziwi dżentelmeni jeżdżą bryczkami.