Od kilkudziesięciu lat w amerykańskim Jackson Hole odbywa się sympozjum bankierów centralnych. Przez większość tego czasu była to impreza, o której poza samymi zainteresowanymi mało kto wiedział. Zmieniło się to w 2012 r., gdy Ben Bernanke, ówczesny przewodniczący Fed, zapowiedział tam olbrzymi skup aktywów.
- Po wystąpieniu Bena Bernankego w 2012 r. utarła się opinia, że Jackson Hole to miejsce ogłaszania zmian. Ale kolejne lata tego nie potwierdziły. Większość tych konferencji była nudnawa – mówi Przemysław Kwiecień, główny ekonomista X-Trade Brokers DM.
- W mojej opinii po raz pierwszy od dłuższego czasu spotkanie w Jackson Hole będzie sporym rynkowym wydarzeniem – podkreśla jednak Marcin Kiepas, analityk Tickmill.
Marcin Kiepas zwraca uwagę, że tzw. minutki Fed, czyli protokół z posiedzenia amerykańskiego odpowiednika Rady Polityki Pieniężnej, dość wyraźnie zasugerowały zbliżanie się do rozpoczęcia ograniczania skupu aktywów – taperingu.
- Jackson Hole to dobra okazja, by rynek oswoić z myślą, że wrześniowe posiedzenie Fedu będzie na swój sposób przełomowe, bo ogłoszenie taperingu zawsze jest przełomem. Wydaje mi się, że Jerome Powell [szef Fedu-red.], który występuje w piątek, ogłosi to dość dobitnie – mówi Marcin Kiepas.
Jego zdaniem będzie to jednak pretekst jedynie do krótkoterminowej realizacji zysków, gdyż przeważają dobre dane makroekonomiczne, a amerykańska polityka monetarna zmieniłaby się z ultra łagodnej w łagodną.
Nowozelandzka wolta
- Tegoroczne spotkanie może być jednym z ciekawszych w ostatnich latach, bo rynek bardzo się nastawił na potwierdzenie w jego trakcie, że Fed pójdzie w kierunku zmniejszania skupu aktywów. Decyzja ta zapadnie na jednym z jesiennych lub zimowych posiedzeń Fedu. Kolejnym krokiem byłyby podwyżki stop procentowych. Natomiast scenariusz ten był rozgrywany przez rynek przed tym, co wydarzyło się niedawno w Nowej Zelandii – zauważa Daniel Kostecki, analityk Conotoxii.
Nowozelandzki bank centralny wycofał się z niemal pewnej decyzji o podwyżce stóp procentowych po tym, jak tuż przed jego posiedzeniem w kraju wykryto jeden przypadek COVID-19 i ogłoszono lockdown.
- Widać więc jakąś zależność banku centralnego od sytuacji epidemicznej. Jeżeli w Jackson Hole szef Fedu zasugerowałby podobny zwrot, to mogłoby to doprowadzić do bardzo mocnego wystrzału wszystkiego, co jest notowane w relacji do dolara. Oznaczałoby to bowiem, że tocząca się od kwartału gra pod zacieśnianie amerykańskiej polityki monetarnej musiałaby zastopować – wyjaśnia Daniel Kostecki.
Dwa scenariusze, jeden efekt
Według Marcina Kiepasa amerykańskie giełdy niemal na pewno osiągnęłyby wtedy nowe rekordy. Tyle że paliwa do wzrostu nie starczyłoby na długo - mniej więcej na tydzień, czyli do danych o zatrudnieniu w Stanach Zjednoczonych.
Marcin Kiepas nade wszystko wątpi jednak w woltę Jerome Powella.
- Wydaje mi się, że Jerome Powell nie będzie kombinował. Sygnałów o powolnym zakręcaniu kurka z tanim pieniądzem płynących ze strony Fedu jest na tyle dużo, że Jackson Hole będzie dobrą okazją, by to zapowiedzieć i jednocześnie nie wystraszyć rynków – uważa Marcin Kiepas.
Przemysław Kwiecień również nie wierzy we wpływ sympozjum w Jackosn Hole na rynki. Argumenty ma jednak zgoła odmienne.
- Nie sądzę, by zapowiedziano jakąś rewolucję, bo rynek za bardzo się na to nastawił. A jak rynek bardzo się na coś nastawia, to zwykle jest tak, że cokolwiek się nie pojawi, to nie jest to zaskoczenie. Druga kwestia jest taka, że Fed ewidentnie szuka każdej wymówki, by odsunąć moment redukcji skupu aktywów i teraz tę wymówkę dostał w postaci rosnącej liczby przypadków COVID-19. Na konferencjach pod dwóch ostatnich posiedzeniach Fedu Jerome Powell mógł po prostu powiedzieć, że sytuacja się poprawia, inflacja jest wysoka, dlatego szykujemy się do niewielkiej zmiany polityki. Jeżeli tego nie zrobił, to dlaczego miałby to zrobić podczas wystąpienia, które nie jest oficjalną drogą przekazywania zmian polityki pieniężnej? – komentuje Przemysław Kwiecień.