Stacja metra w Waszyngtonie. Zimny poranek 12 stycznia 2007 r. Godziny szczytu. Facet ubrany w czarną bluzkę, dżinsy i czapkę z daszkiem gra na skrzypcach. Koncert złożony z utworów Bacha i Schuberta trwa 43 minuty. W tym czasie obok mężczyzny przechodzi około 1000 osób, a tylko sześć się zatrzymuje, by go posłuchać. Za swój występ dostaje 32 dolary i 17 centów. Jaki grajek, taka zapłata? Niezupełnie.
Grajkiem jest sam Joshua Bell, jeden z najwybitniejszych skrzypków na świecie. Dwa dni wcześniej w Bostonie owacje na stojąco zgotowała mu wypełniona po brzegi sala. Teraz na wirtuoza i jego wartego 3 mln USD stradivariusa niemal nikt nie zwraca uwagi.

Występ Bella w metrze był eksperymentem społecznym. Jego organizatorzy chcieli się dowiedzieć, czy ludzie zdołają rozpoznać piękno w niespodziewanych kontekstach. Okazało się, że nie. Badaniem zainteresowali się psycholodzy, którzy stwierdzili, że wybitne kompetencje, w jakiejkolwiek dziedzinie, nie wystarczą — można być mistrzem i pozostać niezauważonym. Chyba że wiemy, jak zaprezentować swój talent.
Iluzja sprawiedliwego świata
Chcemy, by prawdziwa wielkość mówiła sama za siebie? Jack Nasher, wykładowca z Munich Business School, uważa, że kryją się za tym nasze dziecięce wyobrażenia o sprawiedliwym świecie, w którym dobro zawsze zwycięża i każdy dostaje to, na co zasłużył. Gdyby to było prawdą, żaden nieudacznik nie zrobiłby kariery w polityce czy biznesie, a przecież na eksponowanych stanowiskach pełno jest osób, które nie nadają się nawet do pasienia krów. Czasem trudno ustalić, według jakich kryteriów przyznawane są awanse, podwyżki i premie, ale domniemanie graniczące z pewnością jest takie, że wcale nie chodzi o kompetencje merytoryczne.
Kolega został naszym szefem, bo bez żenady przypisywał sobie zasługi całego działu. Koleżanka ma w głowie siano, ale chwaliła się przed zarządem swoimi dyplomami, więc to ona poleciała na półroczny staż do Londynu. Sukces odnoszą ci, którzy robią wokół siebie dużo szumu. Postrzegana kompetencja jest ważniejsza od rzeczywistej.
Jack Nasher ma dla nas dobrą wiadomość: my także możemy kontrolować to, co inni myślą na nasz temat. Zgadza się z tym Paweł Tkaczyk, strateg marki, według którego nie warto poprzestawać na solidnej pracy — równie ważne jest podkreślanie swoich zasług i umiejętności za pomocą narzędzi autoprezentacji.
Poznaj program V edycji cyklu webinarów “Akademia Lidera”, 19 maja - 14 czerwca 2022 >>
— Trudno się dziwić, że firma promuje tych, którzy niekoniecznie są tego są warci, lecz pokazują się z jak najlepszej strony. Skoro kryjemy się po kątach, kto może zostać zauważony i doceniony, jeśli nie oni? Przez źle rozumianą skromność sukces przynosimy im na tacy — wskazuje specjalista.
Zachęca ambitnych pracowników do budowania swojej reputacji, czyli marki osobistej. Najpierw jednak trzeba ją zmierzyć, uwzględniając dwa wskaźniki. Pierwszy, zwany świadomością wspomaganą, sprowadza się do tego, ilu ludzi nas zna. Im więcej jest takich osób w firmie, branży czy grupie docelowej, tym silniejszą mamy markę. Inni zakładają, że jeśli nasze nazwiska nie są im obce, musimy coś znaczyć.
— Drugi wskaźnik to świadomość spontaniczna. Trzeba rozwiązać problem i rynek bez zastanowienia wskazuje konkretną osobę lub firmę. Jak schudnąć? Ewa Chodakowska. Restauracje? Marta Gessler. Meble? IKEA. Warto być postrzeganym w danej dziedzinie jako numer jeden, wtedy wszyscy zwrócą się do nas — tłumaczy Paweł Tkaczyk.
Postrzegana kompetencja obdarza siłą przekonywania, dzięki niej możemy wpływać na otoczenie i obejmować przywództwo, ponieważ grupa ulega sile perswazji osoby, która wygląda na najbardziej kompetentną.
Zacząć trzeba jednak od zwykłej rozpoznawalności, czyli świadomości wspomaganej. Jak? Bywając wszędzie. Nie przepuszczając żadnej okazji do pokazania się.
— Nazywam to nawaleniem klienta po oczach swoim logotypem, nazwą, twarzą. Choćbyśmy mieli wyskakiwać z lodówki jak Robert Lewandowski, nie szkodzi. Tak intensywna obecność pozwoli nam wyjść z cienia — śmieje się ekspert.
Syndrom inżyniera Mamonia
Czy z autoprezentacją nie można przesadzić? Bez obaw. Pamiętacie inżyniera Mamonia z filmu „Rejs”, któremu podobały się melodie, które już słyszał? Znany w psychologii efekt czystej ekspozycji mówi, że jesteśmy bardziej przychylni wobec tego, z czym spotykamy się częściej. Dotyczy to zarówno dźwięków, obrazów, potraw, jak też ludzi.
— Inna sprawa — to, co nam jawi się jako nadmierna autoprezentacja, w oczach innych może uchodzić za niepotrzebną skromność. Powód? Tylko my wiemy o wszystkich swoich aktywnościach, takich jak wystąpienia publiczne, webinary, newslettery, posty, nagrania wideo, artykuły, wywiady w prasie branżowej. Dobrze, kiedy ktoś, do kogo kierujemy swój komunikat, trafi choćby na jedną pozycję z tej długiej listy. Na radarach innych osób znajdujemy się rzadko i o przesycie nie może być mowy — tłumaczy Paweł Tkaczyk.
Wyjdź więc z kąta, trąb o swoich kompetencjach i pchaj się na afisz. Chyba nie chcesz być niezauważony jak Joshua Bell na stacji waszyngtońskiego metra.