Jedynym ratunkiem drukowanie euro?

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2011-07-22 14:19

To, co działo się na rynkach w lipcu można nazwać jednym słowem: paranoja. W pewnym momencie uczestnicy rynku poczuli, że są bezradni. Przecież niedawno mówiono o tym, że Hiszpania się obroni, a tymczasem zaatakowane zostały Włochy. Ja też myślałem o ataku na ten kraj, ale w zdecydowanie dalszej perspektywie. Okazało się, że sytuacja zmienia się w niespotykanym tempie i w nieoczekiwanym kierunku. To właśnie Włochy stały się liderem kryzysu. Zaniepokojenie rynków zwiększały media publikujące mnóstwo pogłosek i mało odpowiedzialni politycy swoimi wypowiedziami.

Na to wszystko nałożyły się opinie agencji ratingowych. Podczas Dnia Niepodległości w USA (4.07) zaskoczyła graczy agencja ratingowa Standard & Poor's twierdząc, że zrolowanie długu Grecji może potraktować jako selektywną niewypłacalność, Następnego dnia Moody's Investors Service obniżyła długoterminowy rating Portugalii do poziomu "śmieciowego poziomu". Agencja stwierdziła, że rośnie ryzyko niewypełnienie przez Portugalię określonych w umowach z MFW - UE - ECB celów fiskalnych. Twierdzi też, że najprawdopodobniej Portugalia, podobnie jak Grecja, będzie musiała poprosić o drugi pakiet pomocowy. W następnym tygodniu ta sama agencja obniżyła rating długu Irlandii - też do poziomu „śmieciowego" i też z tego samego powodu. Irlandia była dawna ostatnio, jako przykład kraju, który nieźle sobie radzi. Jak widać agencje ratingowe zdecydowanie przeszkadzają w ratowaniu strefy euro przed załamaniem. Konia z rzędem temu, kto udowodni, że nie obserwujemy walki wytoczonej europejskiej walucie.

Przeciwnicy tej tezy powiedzą, że przecież trzy największe i najbardziej wpływowe agencje amerykańskie (Standard&Poor's, Moody's i Fitch) ostrzegły w lipcu, że jeśli politycy amerykańscy nie porozumieją się i Kongres nie uchwali zwiększenia pułapu zadłużenia to obniżą rating USA. Standard&Poor's twierdzi nawet, że może obniżyć rating USA przed 2 sierpnia o ile nie zostanie wypracowany konsens odnośnie do obniżenia zadłużenia USA. Ja uważam, że to był tylko nacisk na polityków i zasłona dymna zmniejszająca wagę zarzutów o pogrążanie ratingami strefy euro. Nie wykluczam też świadomej działalności polityków i nie tylko polityków mających na celu doprowadzenie w USA do zawirowań i znacznego pogorszenia sytuacji. Wiadomo, że elektorat winiłby za to prezydenta, a w 2012 roku są przecież wybory prezydenckie...

We wtorek 12. lipca inwestorzy nie zareagowali na wyniki poniedziałkowego szczytu ministrowie finansów strefy euro. Postanowili oni użyć Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej (EFSF) w celu kupowania obligacji zagrożonych państw na rynku wtórnym. Zdecydowali się też obniżyć oprocentowanie kredytów udzielanych zagrożonym krajom. Problem w tym, że decyzje podjęli pod presją. Financial Times opublikował list z Institute of International Finance reprezentującym banki, w którym żądano, żeby Unia Europejska skupował na rynku wtórnym dług zaatakowanych krajów. Ostrzegano, że w innym przypadku Włochy i Hiszpania też mogą dołączyć do grona państw-bankrutów. Zakrawało to wręcz na szantaż.

W końcu Herman Van Rompuy, prezydent UE, oświadczył, że być może w piątek 15.07 odbędzie się nadzwyczajny szczyt liderów krajów Unii. Już następnego dnia (środa 13. lipca) rzecznik niemieckiego ministerstwa finansów stwierdził, że Grecja ma finansowania do września i nie ma powodu, dla którego należałoby podejmować nagłe decyzje. Poza tym rzecznik rządu powiedział, że kanclerz Angela Merkel ma w piątek inne zajęcia, z czego wynikało, że żadnego szczytu nie będzie. Odbył się dopiero 21 lipca.

Wtedy to liderzy strefy euro przyjęli plan ratowanie Grecji. W planie mówiło się o odpowiedniku planu Marshalla dla greckiej gospodarki o trzech możliwych drogach uczestniczenia sektora prywatnego w ratowaniu Grecji (wykup długu na rynku wtórnym, rolowanie długu i swapy długu). Zaangażowanie prywatnych inwestorów pociągnie za sobą ogłoszenie selektywnej niewypłacalności Grecji przez agencje ratingowe. Już w piątek 22 lipca agencja Fitch poinformowała, że nadaje Grecji rating „ograniczonej niewypłacalności". Wiemy też, że okres spłat pożyczek z Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej (EFSF) zostanie przedłużony z 7,5 do 15 lat, oprocentowanie zmniejszone do 3,5 proc. EFSF mógłby też rekapitalizować instytucje finansowe poprzez pożyczki dla rządów. Poza tym kraje strefy zobowiązały się (który to już raz?) do ograniczenia deficytów budżetowych do poniżej 3 proc, PKB (do 2013 roku - dużo czasu...).

Jak widać olbrzymia większość przyjętych rozwiązań była już 9 dni wcześniej przyjęta przez ministrów finansów. Wtedy reakcji rynków nie było. W planie liderów strefy euro nie było żadnych nowych elementów oprócz zgody ECB na częściową upadłość Grecji. To rzeczywiście przełamywało błędne koło, w którym tkwiły dyskusje dotyczące pomocy dla Grecji, ale wątpię, żeby można to było nazwać prawdziwym przełomem. Grecja dostanie kolejne pieniądze i zejdzie z radarów spekulantów. Na ich celowniki wejdą znowu inne kraje PIIGS. Dziewiętnaście lat temu George Soros zarobił jeden miliard dolarów grając przeciwka angielskiemu funtowi. Ile można zarobić grając na wywrócenie strefy euro? Dużo więcej. To zbyt pociągająca perspektywa, żeby rekiny nie spróbowały jej wykorzystać.

Politycy miotają się, nie wiedzą, co mają zrobić i doprowadzana do kakofonii, która zwiększa niepewność panującą na rynkach. Agencje ratingowe zdecydowanie pogarszają sytuację. To wszystko razem prowadzi do powstania atmosfery, w której każde, nawet najbardziej wydawałoby się nieprawdopodobne wydarzenie jest możliwe. Dopóki politycy nie odrzucą dyktatu rynków finansowych to taka sytuacja będzie sprzyjała tym funduszom, które w takich warunkach najwięcej zarabiają. Szkodzić będzie całym społeczeństwom. Owszem, zadłużone państwa w dużej mierze są same sobie winne. „W dużej mierze", a  nie „wyłącznie", bo również system to beztroskie zachowanie wymuszał, a zbyt wczesne wejście do strefy euro sytuację znacznie pogorszyło. To jest jednak temat na inną opowieść. Sytuacja tych państw byłaby po prostu trudna, a przez działania rynków finansowych stała się dramatyczna.

Jakie jest na to lekarstwo? Według mnie są dwa podstawowe. Pierwsze to podatek Tobina - pisałem o tym już wiele razy. Wymyślił go już 30 lat temu amerykański noblista James Tobin. Chodzi o opodatkowanie obrotu na rynku walutowym (ułamek procenta obrotu). Jeśli się pamięta o dźwigniach finansowych obowiązujących na tym rynku (500 i więcej) to jasne jest, że rynek walutowy szybko i gruntownie by się uspokoił. Drugie lekarstwo to zakaz krótkiej sprzedaży obligacji rządowych i kupna CDS-ów bez pokrycia w obligacjach. To z kolei rozerwałoby sprzężenie zwrotne CDS - obligacje. Nie byłoby możliwe doprowadzenie do sytuacji, kiedy kupując CDS-y wymusza się gwałtowny wzrost rentowności obligacji i doprowadza do greckiej tragedii.

Potrzebna by do tego była zgoda rządów USA, UE, Japonii i Wielkiej Brytanii po to, żeby wymusić zastosowanie takich regulacji nawet na rajach podatkowych. To naprawdę jest możliwe. O tych środkach dużo się w UE dyskutuj, ale nic z tego nie wynika. Czy naprawdę potrzebujemy katastrofy, żeby wprowadzić te rozwiązania? Obawiam się, że politycy postępując zgodnie z zasadą „tylko nie w mojej kadencji" zrobią zupełnie co innego.

Zgadzam się z tymi komentatorami, którzy twierdzą, że jedynym ratunkiem dla strefy euro niedługo stanie się po prostu luzowanie ilościowe (QE), czyli drukowanie euro. ECB w końcu podejmie decyzję o skupie przez bank obligacji rządowych. Jesienią bank będzie już pod nowym kierownictwem Włocha Mario Draghi. To ma znaczenie skoro Włochy zostały już zaatakowane. Jeśli rekiny zaczną je obgryzać to narodowość może pomóc szefowi ECB w podjeciu decyzji o zastosowaniu QE. Twierdzi się, że może chodzić nawet o 2 biliony euro, czyli o program większy o 50 procent od amerykańskiego.

Dzięki takiemu drukowaniu zadłużone kraje zostałyby uratowane bez natychmiastowego (podkreślam słowo: natychmiastowego) obciążania podatników, na giełdach kontynuowana by była hossa, ceny surowców gwałtownie by rosły. Wraz z nimi rosłaby też inflacja i w końcu, za rok, czy dwa zamienilibyśmy problem zadłużenie państw na hiperinflację, która ograbi nasze portfele. Byłaby też bardzo trudna do zwalczenia i mogłaby doprowadzić do prawdziwej Wielkiej Depresji. Ale ona rozpoczęłaby się zapewne nie w kadencji obecnie rządzących polityków...

Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/