— Jabłoni nie zdążyłem posadzić, przez truskawki przebiegała linia frontu, ale wciąż mnie ciągnie do roli — mówi Jerzy Konik, jeden z najbogatszych i najbardziej wpływowych cudzoziemców na Ukrainie (tak jest określany przez tygodnik „KyivPost”, który w 2010 r. ulokował go na siódmej pozycji w rankingu, z majątkiem szacowanym na 24 mln USD).

Kłopotliwy atut
Dwa lata temu biznesmen rozpoczął uprawę truskawek na kilkudziesięciu hektarach w okolicach Ługańska. Branża spodobała mu się na tyle, że postanowił zostać jeszcze sadownikiem, już na znacznie większych, bo kilkusethektarowych gruntach. Bliskość rosyjskiej granicy miała być ich atutem — zapewniać łatwy dostęp do ogromnego rynku. W marcu ubiegłego roku w rozmowie z „PB” przedsiębiorczy rolnik zapewniał, że w perspektywie długoterminowej jest spokojny o prowadzenie biznesu na Ukrainie.
— Moje plantacje są oddalone 10 km od granicy rosyjskiej, ale nie widzę większego ryzyka niż wcześniej. Ukraina zawsze była ryzykownym krajem. Biznes nadal tu się rozwija, choć nieco wolniej — tłumaczył wówczas Jerzy Konik.
Nie wszystko jednak przewidział. W rezultacie został ze sprzętem i jabłoniami, których nie zdążył posadzić, bo jesienią rozpoczęły się rozruchy.
— Cały czas jestem przekonany, że Ukraina to interesujące miejsce do robienia biznesu. Przeniosłem się na razie na jej zachodnią część — twierdzi biznesmen. Podczas wieloletniej działalności miał fabrykę prezerwatyw, dom towarowy, firmę budowlaną i przedsiębiorstwo regenerujące opony. Pozostały mu dwa ostatnie projekty.
— Przykład naszego Profil Plastu [firma oponiarska — red.] w Nowojaworsku pokazuje, że mimo trudnej sytuacji polityczno-gospodarczej w tym kraju da się rozwijać. Zlecenia rok do roku wzrosły nam dwukrotnie — mówi Jerzy Konik.
Rola z energią
Na zachodniej ścianie Ukrainy ma się znaleźć także jego nowy biznes — tym razem energetyczny.
— Nie chcę jeszcze iść na emeryturę. Nie wyleczyłem się całkiem z branży rolnej, a produkcja energii ze źródeł odnawialnych wydaje się jedną z bezpieczniejszych działalności na Ukrainie. Dlatego chcemy uprawiać rośliny energetyczne po tej stronie granicy, a po polskiej wybudować elektrownie na biomasę i sprzedawać już gotową energię — mówi biznesmen. Plan to 3 tys. hektarów upraw koło Kowla i Łucka oraz elektrownia o mocy 4 MW w Polsce. W sumie wydatki mają sięgnąć 15-17 mln EUR (62-70 mln zł).
— Na razie wydzierżawiliśmy 100 hektarów, a realizację kolejnych etapów inwestycji przerwała śmierć jednego ze wspólników. Prace ruszą jednak intensywnie w przyszłym roku — zapowiada Jerzy Konik. Zdaniem Ryszarda Gajewskiego, prezesa Polskiej Izby Biomasy (PIB), taki biznesplan może się spinać.
— Plantacje roślin energetycznych na Ukrainie nie są nowością. W dzierżawę pól i takie uprawy inwestują m.in. Holendrzy — komentuje Ryszard Gajewski. W opinii Jerzego Konika, przewagą Ukrainy w produkcji roślin energetycznych jest stawka za dzierżawę ziemi. Z rękami do pracy nie jest już tak dobrze.
— Dzierżawa hektara dobrej ziemi jest tam nawet 20 razy tańsza niż w Polsce. O pracowników natomiast wcale nie jest łatwo — do zbiorów truskawek w Ługańsku musiałem przywozić ich aż spod Lwowa. To kwestia mentalności i chęci do ciężkiej pracy — twierdzi Jerzy Konik. Ryszard Gajewski radzi jeszcze zwrócić uwagę na koszty transportu.
— Pytanie, czy odległość między uprawami a elektrownią nie zabije potencjalnych zysków z tańszej ziemi — zastanawia się szef PIB. Podkreśla, że Polska ma ogromne i niewykorzystane zasoby biomasy. Chodzi o tzw. agrobiomasę, czyli głównie słomę.
— Kiedyś rolnik chciał się jej po prostu pozbyć, bo była kosztem. Potem niektórzy potraktowali ją jako drugą nogę biznesu i powstało sporo fabryk pelletu [paliwa z biomasy w formie granulatu — red.]. Rynek jest jednak mocno rozchwiany, a drastyczny spadek cen zielonych certyfikatów [świadectw pochodzenia, które otrzymują producenci zielonej energii — red.] dwa lata temu uczynił część inwestycji nieopłacalnymi — tłumaczy Ryszard Gajewski.
Prezes PIB uważa, że inwestycje w biomasę mają przyszłość. Gdyby jednak nie rysowała się ona w różowych barwach, Jerzy Konik ma w odwodzie plan B. — Jeśli za rok ceny i warunki sprzedaży na Ukrainie będą lepsze, to zbudujemy elektrownię po wschodniej stronie polskiej granicy — deklaruje biznesmen.