Zapoczątkowany uznaniem 10 stycznia przez Zgromadzenie Narodowe ubiegłorocznych wyborów prezydenckich za nieważne kryzys nie przestaje przybierać na sile. Juan Guaidó, który w ubiegłą środę został zaprzysiężony na tymczasowego prezydenta, zdołał wyprowadzić na ulice miliony rodaków i uzyskać poparcie wielu rządów z obu Ameryk i ze świata. Nie zdołał jednak przeciągnąć na swoją stronę armii, fundamentu reżimu, który doprowadził do upadku bogatą niegdyś gospodarkę, dysponującą największymi udokumentowanymi rezerwami ropy na świecie.

Zdaniem krytyków, poparciem armii reżim kupuje sobie czas, pozwalając wysokim rangą wojskowym na pranie pieniędzy, oszustwa, nielegalne wydobycie surowców i inne przestępstwa. Juan Guaidó wprawdzie ogłosił amnestię dla tych, którzy zrezygnują z popierania reżimu, jednak do tej pory dezerterowali jedynie pojedynczy żołnierze. Nicolás Maduro utrzymuje kontrolę także nad innymi strategicznymi instytucjami — policją, mediami i państwowym gigantem naftowym PdVSA. Mimo utrzymującego się klinczu czas może działać na korzyść 35-letniego lidera opozycji. Z każdym dniem, kiedy przewodzi protestującym tłumom i tworzy gabinet mający zastąpić skorumpowaną ekipę rządzącą, buduje swoją popularność i podkopuje wiarę w niezniszczalność systemu.
— Im bardziej Juan Guaidó staje się znany i im więcej wsparcia znajduje w Wenezueli i poza nią, tym trudniej jest Nicolásowi Madurze wtrącić go do więzienia. W tym momencie jest to już praktycznie niemożliwe — uważa Dmitris Pantoulas, wenezuelski analityk polityczny, w komentarzu dla agencji Bloomberg.
Tymczasowy prezydent, zaprzysiężony na podstawie zapisów konstytucji wskazujących przewodniczącego parlamentu jako zastępcę w razie wakatu na tym stanowisku, trzyma się strategii wywierania na reżim stałej presji. Protestujący dystrybuują wśród wojskowych ulotki zachęcające do skorzystania z oferowanej im amnestii. Propozycje współpracy Juan Guaidó złożył m.in. Ricardo Hausmannowi, wenezuelskiemu ekonomiście z Uniwersytetu Harvarda, a na stronę opozycji przeszedł José Luis Silva, attaché wojskowy w Waszyngtonie. Przekonania o zbliżającym się końcu rozpoczętej przez Hugo Cháveza boliwariańskiej rewolucji nabierają inwestorzy. Notowania obligacji uznawanego za bankruta kraju zwyżkowały od początku roku o 40 proc. wśród nadziei na polityczny przełom i reformy mogące pobudzić wzrost i odbudować podupadłe wydobycie ropy. Choć to już kolejna z wielu podejmowanych w ostatnich trzech latach prób obalenia reżimu, to tym razem opozycja ma bardziej skuteczną strategię, a Nicolás Maduro jest słabszy. Kluczowym elementem może okazać się wyjątkowo silna presja międzynarodowa. USA zaostrzyły nałożone na Wenezuelę sankcje, Bank Anglii odmówił władzom wydania zdeponowanego w jego skarbcach złota, a spekulacje mówią nawet o możliwości zbrojnej interwencji.
— Do scenariusza zmiany władzy, który obstawialiśmy już wcześniej, skłania się już większość specjalistów — powiedziała Siobhan Morden, szefowa działu strategii rynków obligacji na Amerykę Łacińską w biurze Nomura Securities International. © Ⓟ