Jest szansa na korekcyjne wzrosty indeksów

Piotr Kuczyński
opublikowano: 2003-02-17 00:00

Z Ameryki

Po czterech tygodniach spadków indeksy amerykańskie zanotowały pierwszy tydzień wzrostu dzięki piątkowej sesji i oczywiście dzięki czynnikom geopolitycznym. Wpierw zajmijmy się gospodarką.

W wystąpieniu A. Greenspana najważniejsze według mnie jest to, że skrytykował program gospodarczy prezydenta Busha za to, że znacznie zwiększy deficyt budżetowy. W zeszłym tygodniu Goldman Sachs przedstawił swoją prognozę deficytu budżetowego USA, która różni się znacznie od oficjalnych zapowiedzi. Goldman Sachs szacuje tegoroczny deficyt na 375 mld USD, a przyszłoroczny na 425 mld. Żeby sfinansować taki deficyt trzeba sprzedawać więcej rządowych obligacji — to podniesie ich rentowność, a co za tym idzie rynkowe stopy procentowe, a to może zahamować ożywienie gospodarcze nawet, gdyby nieśmiało zaczęło się pojawiać w drugiej połowie roku.

W danych makro można dopatrzyć się nieciekawych sygnałów. Sprzedaż detaliczna wzrosła, bez uwzględniania sprzedaży samochodów, ale łącznie z tym sektorem znacznie spadła. Ceny w imporcie wzrosły najwięcej od 9 miesięcy, z czego można wyciągnąć wniosek, że duża część wzrostu sprzedaży wynika ze wzrostu płaconych cen, a to już nie jest sympatyczne — może wzrastać inflacja. W danych o produkcji też nie bardzo można znaleźć pociechę. Owszem produkcja wzrosła o 0,7 proc. w styczniu, ale w grudniu została zweryfikowana w dół.

Nastroje pogarszają się z każdym miesiącem. Indeks nastroju Uniwersytetu Michigan pokazał kolejny, znaczny spadek. To musi zmniejszyć popyt konsumentów. Bardzo zadłużonych konsumentów. Zadłużenie kredytobiorców wynosi obecnie około 295 proc. PKB. Dla porównania: w 1980 roku wynosiło 160 proc., a w czasach Wielkiego Kryzysu było mniejsze (264 proc.). Ta góra kredytów stanowi olbrzymie zagrożenie dla konsumentów, a co za tym idzie dla całej gospodarki. W ostatnich latach pomagały im rosnące ceny nieruchomości i refinansowanie wynikające z najniższych od 40 lat stóp procentowych, ale taka sytuacja się w tym roku skończy. Wnioski z tych wszystkich danych makro są ciągle takie same: gospodarka amerykańska idzie w złym kierunku i z całą pewnością nie odchorowała jeszcze kaca po szalonych latach dziewięćdziesiątych.

Geopolityki długo się jeszcze nie da się uniknąć. Raport inspektorów był dla USA niekorzystny. W Radzie Bezpieczeństwa opozycja przeciwko USA wzrosła – kraje dotąd popierające USA znacznie zmiękczyły swoje stanowisko (oprócz Wielkiej Brytanii i Hiszpanii). Francja jeszcze wyraźniej stwierdziła, że praca inspektorów musi trwać i zaproponowała termin następnego posiedzenia na 14.03. Reasumując można powiedzieć, że: pozycja USA została osłabiona, nie ma szansy na przyjęcie rezolucji stawiającej ultimatum i nie ma też szansy na to, żeby następne posiedzenie odbyło się 14.03 (dyskusje po nim następujące uniemożliwiłyby uderzenie przed falą upałów w Iraku). Jest pat, który może rozstrzygnąć się tylko przez jakieś nadzwyczajne wydarzenie prowokujące wybuch wojny, albo przez jednostronne uderzenie USA & Co. w momencie, kiedy uznają, że nic już nie uzyskają od ONZ, a sami będą gotowi od strony wojskowej.

W tym tygodniu może wystąpić taka sytuacja, że część inwestorów będzie kupowała akcje, dlatego że wybuch wojny się opóźni — niektórzy będą mieli nadzieję, że do wojny nie dojdzie. Inna grupa będzie kupowała, bo (uważając, że wojna jest nieunikniona) dojdzie do wniosku, że sam wybuch wojny jest już w cenach akcji. I mogą mieć rację, bo rynki towarowe i walutowe pokazują, że krótka wojna (i bez ataków terrorystycznych) jest w cenach. Cena złota spada i to znacznie, a osłabienie dolara zatrzymało się. Może to jednak być tylko budowanie flagi – przekroczenie 1,09 może dać wzrost euro nawet do 1,20 za USD. Owszem, nadal rośnie cena ropy, ale analitycy mówią, że i tak cena by rosła właśnie ze względu na niskie zapasy w USA (najniższe od 27 lat). To wszystko mogą być sygnały odwrócenia dla rynku akcji, który też zachowywał się lepiej niż przed poprzednim raportem. Ostatnia grupa inwestorów będzie czekała wiedząc, że każda wypowiedź polityka może zmienić obraz sytuacji. Wynikiem może być wzrost indeksów na małym obrocie, który powinien być tylko ruchem powrotnym. Potwierdzałby to raport Investors Intelligence — w minionym tygodniu było 40,2 proc. byków i 31,5 proc. niedźwiedzi. To nie jest odczyt gwarantujący wzrosty indeksów. Warto przypomnieć, że na przykład ostatnio Tom Mc Manus, znany analityk z Bank of America, zwiększył udział akcji w modelowym portfelu z 70 do 75 proc. Dopóki w funduszach „niedźwiedzia” postawa będzie się przejawiała tym, że mają 70 proc. akcji w portfelu to jak można mówić o końcu bessy? Przypominam, że starą zasadą giełdową jest: im gorsze nastroje tym większa szansa na wzrosty.

Z Polski

Tym razem nasz rynek zachował się dokładnie tak jak inne rynki światowe. Po czterech tygodniach spadków nastąpił tydzień, w którym indeksy lekko wzrosły. To prawda, że wzrastały w innych dniach niż w Eurolandzie, ale powody wzrostu takie same — wpływ geopolityki.

W Eurolandzie nie było bowiem żadnych optymistycznych informacji z makroekonomii. W grudniu produkcja ogółem we Francji spadła o 1,7 proc. (największy spadek od 5 lat), a produkcja przemysłowa o 1,8 proc. Podobnie w Niemczech wystąpił spadek produkcji aż o 2,6 proc. (najwięcej od 4 lat). Odżył niepokój, że największe gospodarki Eurolandu pogrążą się w recesji. Ciągle powraca w tym kontekście pytanie: jak długo nasz rynek będzie się opierał tym trendom w gospodarce Eurolandu. To jest przecież nasz największy partner handlowy. Nie rokuje to nic dobrego dla naszej gospodarki, o czym przypomina raport Societe Generale, w którym można znaleźć słuszne stwierdzenie, że „trendy w niemieckim przemyśle zwykle wyprzedzają zachowanie się polskiego eksportu”. Obawiam się, że o optymistycznych prognozach można będzie zapomnieć.

Przy okazji trzeba wrócić do geopolityki. Sprzeciwianie się Niemiec i Francji wojnie z Irakiem ma podwójne dno. To nie tylko walka o powstanie nowego układu politycznego, w którym Europa nie będzie wykonywała tego, co im USA rozkażą. Na razie wynikiem irackiej awantury jest doprowadzenie do problemów w gospodarce światowej, podział w ONZ (być może doprowadzający do zmarginalizowania tej organizacji), ostry podział w NATO, po którym ten sojusz nie będzie już taki silny nawet, jeśli przetrwa i rozłam w Unii Europejskiej, który może przeszkodzić w dalszym rozwoju naszego regionu świata. Czy warto było rozkręcać tę awanturę? Historia na to odpowie. Ale ten sprzeciw największych państw UE to również obawa o brak możliwości oszacowania wpływu wojny na gospodarkę, która stoi nad przepaścią recesji i brak możliwości przeciwdziałania. Szkoda tylko, że nasze władze nie chcą widzieć tych zagrożeń. Tę bezradność zapewne pokaże szczyt G-7 siedmiu ministrów finansów (Paryż 21 – 22.02) – Reuters poinformował powołując się na swoje źródła, że (wbrew temu, o czym pisał „Der Spiegel”) nie będzie żadnego planu pobudzenia gospodarki na wypadek wybuchu wojny z Irakiem.

Pisałem ostatnio o naszej walucie i muszę do tego powrócić. Ostatnio źle się dzieje na rynku polskich obligacji. Nie ma popytu zagranicznego. Mało tego – zaczyna się lekka wyprzedaż. Przyczyny oczywiście są dwie i nie wiadomo, która bardziej ważna. Z całą pewnością nasze obligacje nie dają już takiego zwrotu jak jeszcze niedawno (dzięki obniżkom stóp), co zniechęca część zagranicznego kapitału. Z drugiej strony ciągle istnieje niepewność czy swoimi interwencjami na rynku walutowym ministerstwo finansów nie wywoła znacznego osłabienia złotego. Jeśli spojrzy się na wykres euro/złoty to widać formujący się proporzec. Wybicie z niego, a z całą pewnością przekroczenie 4,20 za euro, wywoła ruch przynajmniej do 4,40. Przypomnijmy, że wybicie z dużej flagi sygnalizuje osłabienie do 4,65. W tej sytuacji część inwestorów zagranicznych opuszcza również nasz rynek akcji, co widać na dużych i płynnych spółkach. Dopóki sytuacja się nie uspokoi to z całą pewnością do nas nie wrócą.

Rozkręca się sezon wyników. Są zróżnicowane, ale mnie szczególnie interesują reakcje. Były takie okresy, kiedy nawet złe wyniki rynek całkowicie lekceważył, ale tym razem tak nie jest. Karą dla Computerlandu był duży spadek kursu, a BPH chyba tylko dlatego tak mocno nie spadał, że swoje już odcierpiał, a wynik trafił na dzień, kiedy indeksy w Eurolandzie rosły. Taka reakcja na wyniki zwiększy znacznie ostrożność inwestorów. Nic przyjemnego kupić akcje spółki, która poda zły wynik i zostanie ukarana dużym spadkiem. To może opóźniać ruszenie rynku do góry, a sezon raportów kwartalnych potrwa u nas jeszcze do początku marca. Wynikiem powinno być rozwarstwienie rynku. Z jednej strony będą spółki już po wynikach i ze świetlanymi perspektywami - to teraz taka nowa moda: spółka podaje zły wynik i potem idzie seria informacji, które mówią jak cudownie będzie w tym roku. Z drugiej te z dobrymi wynikami lub z oczekiwaniem na dobre wyniki. Ta druga grupa powinna w trakcie odbicia, które powinno i na naszej giełdzie zagościć, zachowywać się bardzo dobrze.

Sytuacja na giełdach światowych w tym tygodniu powinna sprzyjać naszemu rynkowi i umożliwić wygenerowanie prawdziwej korekty spadków (fali B). Powinna się ona odbywać na małych obrotach, a zmienność rynku będzie bardzo duża. Fale B mają ten nieprzyjemny zwyczaj, że załamują się bardzo szybko i gwałtownie. Teoretycznie taki wzrost może zniwelować 50 proc. spadku, czyli sięgnąć do 1170 pkt. na WIG-20, ale linia szyi podwójnego szczytu (1155) będzie barierą trudną do pokonania.