Kiedy zamilkną działa, zaczną się interesy

Kazimierz Krupa
opublikowano: 2003-03-21 00:00

Konflikt zbrojny w Iraku, tak naprawdę, na dobre jeszcze się nie rozpoczął, byliśmy świadkami zaledwie prologu, a już politycy, planiści gospodarczy, dzielą skórę na niedźwiedziu. Niedźwiedziem jest oczywiście Irak ze swoimi zasobami ropy naftowej, szacowanymi (według danych sprzed kilkunastu lat) na 112,5 mld baryłek (11 proc. rezerw światowych), zniszczoną infrastrukturą techniczną i drogową, brakami praktycznie wszystkiego. Przypomina to jako żywo żebraka siedzącego na górze złota.

W grze pod nazwą wojna zwycięzca bierze wszystko. Na to liczą też oczywiście Amerykanie. Na początek poszły koncerny zbrojeniowe. Akcje „wielkiej piątki zbrojeniówki” (Lockheed Martin, Northrop Grumman, Boeing, General Dynamics, Raytheon) w ciągu dwóch tygodni podrożały o kilkanaście procent. Przyczyniły się do tego zawarte właśnie kontrakty (Lockheed Martin dostał zlecenia od US Air Force o łącznej wartości 10 mld dolarów, Raytheon zawarł kontrakt na 174 mln dolarów) i oczywisty fakt, że wraz z kolejnymi fazami walk trzeba będzie uzupełnić braki amunicyjne czy sprzętowe. Ale to jest niewiele w porównaniu z tym, co będzie się działo po tym, jak umilkną działa.

Można, a nawet trzeba, ostrożnie podchodzić do prognoz specjalistów szacujących koszty odbudowy infrastruktury technicznej w Iraku, przede wszystkim związanej oczywiście z wydobywaniem ropy naftowej, ale również dróg i autostrad, baz przeładunkowych, przetwórni ropy, elektrowni i innych, na bilion dolarów (1000 miliardów), ale nawet niewielka część tej kwoty robi dostatecznie duże wrażenie.

Największy udział w „łupach”, podziale stref wpływów, będą miały oczywiście „naftowe siostry” pozostające pod kontrolą amerykańską. Jest to ogromna polityczna szansa Stanów Zjednoczonych na zmniejszenie uzależnienia od ropy saudyjskiej, ale przede wszystkim niewyobrażalny interes. Obecnie Irak może eksportować, pod kontrolą ONZ, w ramach programu „Żywność za ropę”, niecałe 2 mln baryłek dziennie, przed wojną z Kuwejtem produkował 3,5 mln baryłek dziennie, po poniesieniu inwestycji na poziomie 30 mld dolarów produkcja może wzrosnąć do ponad 6 mln baryłek. Jeżeli dodamy do tego, że jest to najtańsza ropa na świecie (koszt wydobycia jednej baryłki nie przekracza jednego dolara, podczas gdy nawet w Arabii Saudyjskiej od 2 do 5 dolarów, a na Alasce czy Morzu Północnym 10-12) to już wiemy, że jest o co walczyć.

I tu zaczyna się również wątek Polski. Polska robiła interesy z Irakiem „od zawsze”. Już w latach sześćdziesiątych pracowali tam polscy geolodzy, poszukując właśnie ropy, szykując tereny pod inwestycje. Inwestycje, które — już w latach siedemdziesiątych — realizowały polskie firmy (niektóre z nich nie odzyskały do tej pory części swoich należności). Jednocześnie jesteśmy wypróbowanymi aliantami Amerykanów, tak podczas pierwszego konfliktu z Irakiem w 1991 roku, jak i teraz. Czy Amerykanie, w wypadku szybkiego zwycięstwa, podzielą się z aliantami zleceniami wykonawczymi. Wydaje się, że jest na to nawet realna szansa, chociaż o szczegółach nikt głośno nie chce mówić. Na razie mówią działa.