Poza tym ECB zadeklarował, że w niektórych „ostrych" przypadkach będzie na „niektórych" rynkach kupował dług państwowy i prywatny. W ten sposób Jean-Claude Trichet, szef ECB połknął własny język, bo jeszcze parę dni wcześniej mówił, że nie ma takiej potrzeby. Niektórzy komentatorzy mówią nawet o końcu niezależności banków centralnych. Rzeczywiście, w kolejnych dniach zaczęły one kupować dług państwowy ten sposób działając tak jakby dodrukowywali pieniądze. To właśnie decyzje ECB były w tym pakiecie najważniejsze, bo jest on gotów do natychmiastowego działania.
Jednak wszystkie media i nie tylko media twierdziły, że plan tylko na chwilę odsuwa zagrożenia. Ben Bernanke, szef Fed powiedział senatorom, że plan niczego w fundamentach nie zmienia. Straszył też Jean-Claude Trichet, szef ECB. W wywiadzie, którego udzielił niemieckiemu tygodnikowi „Der Spiegel" powiedział, że obecna sytuacja na rynkach finansowych w Europie jest najtrudniejsza od II wojny światowej, "a być może nawet od czasu I wojny światowej". To jeszcze pół biedy, bo widać to gołym okiem. Powiedział jednak też coś dużo gorszego. Stwierdził, że istnieje ryzyko, iż kolejne państwa "zarażą się" kryzysem i że "może to nastąpić radykalnie szybko, czasem w ciągu kilku godzin". Gdzie ukryć kapitał skoro w ciągu kilku godzin może się stać coś strasznego?
Takie oceny potwierdzało fatalne zachowanie europejskie waluty - bez przerwy traciła na wartości. Jednak akcje po ogłoszeniu decyzji o pakiecie EMS zyskiwały. Inwestorzy uwierzyli w pewnego rodzaju „decoupling". Uważali, że EMS, który tak naprawdę jest programem ratowania banków, a nie Grecji, zapewni stabilność systemu bankowego. Euro będzie traciło, ale akcje będą drożały, bo dane makro są przecież bardzo dobre. Kolejne problemy w Europie pojawią się za parę lat, a teraz nic rynkowi nie grozi. Może nawet lepiej jest tak jak jest, bo banki centralne i rządy dwa razy się zastanowią zanim wycofają środki, którymi pobudzały gospodarki.
Teoria bardzo pociągająca, ale trzeba pamiętać, że umacniający się dolar uderzy w gospodarkę USA (zmniejszy się jej konkurencyjność). W Europie ograniczenie wydatków zaszkodzi ożywieniu gospodarki. W Chinach rynek akcji jest już znowu w bessie. Inflacja wzrosła tam w kwietniu do 2,8 proc. (najwięcej od 18 miesięcy). Mimo prób chłodzenia, ceny nieruchomości skoczyły w kwietniu o 12,8 procent (w marcu o 11,7 proc.), a wartość nowych kredytów była wyższa od oczekiwań (113 mld USD). Chiny będą musiały zastosować ostrzejsze środki do wyhamowania zbyt szybkiego rozwoju, a to zaszkodzi gospodarce światowej. Jeśli kłopoty będą miały Chiny, USA i Europa to kto będzie bronił gospodarki globalnej?
Polska gospodarka też to odczuje, bo przecież budżet Unii na lata 2014 - 2020 będzie z pewnością bardzo okrojony. Nie da się bez przerwy zwiększać zadłużenia, a przecież Polska, dzięki dopłatom unijnym jest największym beneficjentem tego programu. Ostrzeżeniem dla złotego i obligacji jest też to, co twierdzi w swoim raporcie Morgan Stanley. Analitycy twierdzą, że wynikiem pakietu pomocowego EMS będzie zmiana charakteru ryzyka kredytowego. Podobno ryzyko przesunie się z państw PIIGS do jądra strefy euro, a potem mogą się przenieść na państwa Europy Centralnej.
Zapewne ostra faza kryzysu zadłużenia państw odsunęła się jednak dzięki pakietowi EMS w przyszłość, ale nic przecież tak naprawdę się nie zmieniło. Zadłużenie jest, będzie i będzie rosło. Wszelkie reformy spotkają się ze sprzeciwem społeczeństw. Być może nawet zostaną uchwalone i wdrożone, ale doprowadzą do sprzeciwu, który zagospodarują partie populistyczno - nacjonalistyczne. A te za kilka lat mogą zrobić w Europie coś, co większości ludzi bardzo się nie spodoba. To oczywiście tylko jeden ze scenariuszy - ten pesymistyczny.
Teoretycznie jest i optymistyczny. Kraje unijne i ich społeczeństwa zrozumieją, że w jedności siła. Że trzeba dążyć do większej integracji krajów UE. Większa integracja to prawdziwy minister finansów, wspólna polityka fiskalna, prawdziwe kontrole publikowanych danych, surowe sankcje włącznie z wykluczeniem ze strefy euro. Inaczej mówiąc: federacja na poziomie gospodarczym (bez światopoglądowego). Jakoś trudno mi uwierzyć w jego zrealizowanie, mimo że takie zapowiedzi, szczególnie z Niemiec właśnie dochodzą. Nie wyobrażam sobie, żeby państwa unijne zgodziły się na jednego ministra finansów (już jeden bank centralny jest niektórym solą w oku), na ujednolicenie podatków (nasze musiałyby wzrosnąć) i na podporządkowanie budżetów państw ponadnarodowemu organowi. Czysta fantazja, a bez realizacji tego planu euro będzie ciągle miało problemy, co może się w przyszłości skończyć rozpadem strefy.
Jest i jeszcze jeden, stary problem - spekulanci. Nawiasem mówiąc jestem przekonany, że niedługo postarają się sprawdzić determinację państw UE w niesieniu pomocy krajom z problemami. Znając nieruchawość europejskich polityków można w ciemno założyć, że przełożenie 440 miliardowych obietnic na realia zabierze im wiele miesięcy i wcale nie jest pewne, że zakończy się sukcesem. Jest jednak i prawie na pewno pozytywny aspekt tej całej sytuacji. Poważne kłopoty strefy euro zostały karykaturalnie wyolbrzymione przez grę spekulacyjną na instrumentach pochodnych (CDS). Nie ulega wątpliwości, że spekulanci spełniali pozytywną rolę, wtedy, kiedy nie byli tak silni jak teraz. Byli jak wilki polujące na słabą ofiarę. Stado dzięki temu się wzmacniało. Od kilku lat to się jednak zmieniło. Teraz te wilki potrafią zrobić ze swojego celu śmiertelnie chorą ofiarę wtedy, kiedy można mówić jedynie o grypie.
Dlatego też należy oczekiwać (wyraźnie mówią to politycy w UE i w USA) posunięć zmierzających do zdecydowanego zwiększenia regulacji rynków finansowych i zmniejszenia wpływu spekulantów. Sprzeciwia się temu Londyn, bo City poniosłoby olbrzymie straty. W USA też trwa walka i z góry można założyć, że tam regulacje będą dużo słabsze niż europejskie. Wynik jest łatwy do przewidzenia. Fundusze przeniosą się tam, gdzie regulacje będą łagodne. Na terenie UE schowają trochę pazurki, ale przecież CDS-ami na dług państw europejskich mogą handlować nawet na Karaibach. Prawdziwe reformy są możliwe tylko wtedy, jeśli zgodzi się na nie cały świat. A to będzie możliwe tylko wtedy, kiedy strach zaglądnie w oczy ludzkości, czyli dopiero wtedy, kiedy uderzy w nas prawdziwy Kryzys. Na razie robimy wszystko, żeby do niego doszło.
Wnioski dla inwestorów i przedsiębiorców są niezbyt optymistyczne - czekają nas jeszcze długie lata niepokojów, a koniec rozpoczętego w 2007 roku kryzysu odsunął się w siną dal. Owszem, jest nawet bardzo prawdopodobne, że uda się na pewien czas uspokoić sytuację. Być może indeksy giełdowe nadal będą biły rekordy. Nawiasem mówiąc zakładałem na początku roku, że po majowej korekcie tak się właśnie stanie, ale przesłanki dla korekty miałem inne. Nie spodziewałem się, że tak szybko pojawią się problemy z zadłużonymi państwami UE. Czekałem na pojawienie się obaw o to, co stanie się z gospodarką w drugiej połowie roku, kiedy banki i rządy zaczną wycofywać środki pomocowe. Teraz ten temat znikną, bo kto odważy się na szkodzenie gospodarce w obecnej sytuacji? Pamiętać jednak trzeba, że im dłużej budowane są napięcia tym mocniejszy będzie wybuch.
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
