Za swoje największe osiągnięcie uznał posadzenie przy jednym stole — co prawda daleko od siebie — premiera Izraela, Ehuda Olmerta, oraz prezydenta Syrii, Bashara al-Asada. Ale o ustawieniu się wszystkich szefów państw i rządów do familijnego zdjęcia nie było już mowy. Tymczasem z obserwacji wielu tego typu spotkań nabrałem glębokiego przekonania, że właśnie owo zdjęcie jest — obok kurtuazyjnego obiadu— absolutnie najważniejszym punktem.
Uśmiechy prezydentów Nicolasa Sarkozy’ego i Lecha Kaczyńskiego po ich
spotkaniu dwustronnym — które zamiast w niedzielę po bankiecie odbyło się
dopiero w poniedziałek — były tyle zgodne z dyplomatycznym protokołem, ile
merytorycznie puste. Obie strony pozostały przy swoich stanowiskach. Lech
Kaczyński kolejny raz potwierdził, że Polska nie będzie hamulcowym procesu
ratyfikacji traktatu z Lizbony — co jest najprawdziwszą prawdą, jako że za
czerwoną dźwignię pociągnęli Irlandczycy. Ale Sarkozy’emu chodzi o to, by do
końca roku, a najlepiej jeszcze przed kolejnym szczytem Rady Europejskiej,
zaplanowanym na 15 października, pozostałe 26 unijnych państw nieorganizujących
referendum skompletowało dokumenty ratyfikacyjne i w pewnym sensie postawiło
Irlandię pod ścianą. I właśnie dlatego pilnie potrzebuje podpisu m.in. Lecha
Kaczyńskiego. Ale wczoraj nie uzyskał żadnej obietnicy, jako że ów podpis jest
przecież elementem naszego krajowego teatru działań wojennych, pardon,
politycznych. Zgodnie z helskim kompromisem jego ceną jest ustawa kompetencyjna.
A poza tym zgody na ratyfikację nie wyraził polityczny szef naszego prezydenta i
rzeczywisty negocjator zapisów traktatu — czyli Jarosław Kaczyński.
Notabene przewodzący obecnie Unii Europejskiej prezydent Nicolas Sarkozy
bezzasadnie koncentruje uwagę na naszej głowie państwa. Przecież podpisy
wstrzymują jeszcze co najmniej dwaj inni prezydenci, których w Paryżu nie było,
jako że ich państwa na szczytach UE zawsze reprezentują szefowie rządów —
mianowicie Václav Klaus z Czech i Horst Köhler z Niemiec. Premier Mirek
Topolánek i kanclerz Angela Merkel z największą radością złożyliby meldunek, że
ratyfiakcję mają za sobą, ale głowy ich państw postanowiły poczekać na werdykty
trybunałów konstytucyjnych.