Jeszcze w marcu świat dosłownie rzucił się na amerykańską walutę, dramatycznie szukając płynności i bezpieczeństwa w obliczu globalnego lockdownu. To „wyciśnięcie” krótkich pozycji w „zielonym” sprawiło, że indeks dolara w marcu minimalnie przekroczył 15-letni szczyt z 2017 r. Później jednak sytuacja została spacyfikowana przez Fed i inne banki centralne, które dostarczyły na rynek tyle USD, ile tylko było potrzeba.
W maju rozpoczął się dla dolara trend spadkowy. Indeks dolara od marcowego szczytu spadł już o przeszło 12 proc. i znalazł się na najniższym poziomie od kwietnia 2018 r. Podobnie sytuacja wygląda na parze euro-dolar. Na początku grudnia kurs EUR/USD wspiął się na wysokość 1,2176, rosnąc o ponad 14 proc. względem marcowego dołka i po raz pierwszy od 2,5 roku przełamując barierę 1,20 dolara za euro.
Kłopoty amerykańskiej waluty widoczne są nawet w Polsce, gdzie złoty w relacji do euro wciąż notowany jest blisko najwyższych poziomów od dekady. A mimo to kurs dolara znalazł się poniżej 3,70 zł. Jeśli spadnie poniżej sierpniowego dołka (3,6563 zł), to znajdzie się na najniższym poziomie od wczesnej wiosny 2018 r.
Źródła dolarowej słabizny
Dynamika osłabienia dolara jak zwykle zaskoczyła rynkowych analityków. Jeszcze na początku czerwca mediana prognoz zebranych w bazie danych Bloomberga zakładała, że do końca 2020 r. zobaczymy kurs EUR/USD na poziomie 1,15. Pułap 1,20 mieliśmy osiągnąć dopiero w roku… 2024.
Jednak jak wiadomo, dobry ekonomista zawsze potrafi wytłumaczyć, dlaczego się pomylił. W przypadku tegorocznej słabości dolara dyżurnym wytłumaczeniem jest pojawienie się szczepionek przeciwko Covid-19. Na rynku panuje przekonanie, że preparaty Pfizera, Moderny, AstraZeneki i innych zatrzymają pandemię i zakończą politykę rujnujących gospodarkę lockdownów. Stąd też biorą się oczekiwania na dynamiczne odrodzenie aktywności ekonomicznej w 2021 r.
Nadzieje te w znacznej mierze zostały zdyskontowane w listopadzie, który na wielu giełdowych parkietach był jednym z najlepszych miesięcy w ostatnich 20 latach. S&P500 zanotował najlepszy listopad w swej historii, a Dow Jones wykręcił najwyższą miesięczną stopę zwrotu od stycznia 1987 r. Rosnące ceny akcji idą w parze z rosnącym apetytem na ryzyko. Kapitał opuszcza wtedy tzw. bezpieczne przystanie, w tym przede wszystkim odpływa z rynku amerykańskich obligacji skarbowych szukając wyższych stóp zwrotu poza USA.
Równocześnie zakład o słabość dolara nie jest tożsamy z zakładem o słabe wyniki gospodarki Stanów Zjednoczonych. Inaczej niż w Europie, władze większości amerykańskich stanów nie zdecydowały się na powtórzenie wiosennego lockdownu. Zatem IV kw. 2020 i I kw. 2021 w gospodarce USA zapewne będzie znacznie lepszy niż w gospodarkach europejskich. Równocześnie inwestorzy mają niepisaną gwarancję, że Rezerwa Federalna nie podniesie stóp procentowych przynajmniej do końca 2022 r. Skoro nadal będzie można pożyczać USD po niemal 0 proc., a w planach jest globalne ożywienie gospodarcze, to kapitał wypływa z Ameryki w poszukiwaniu jakiegokolwiek zarobku. Co więcej, jest bardzo możliwe, że przyszłoroczna dynamika PKB poza USA będzie wyraźnie wyższa niż w Ameryce.
Zresztą do osłabiania dolara przyczyniają się też oczekiwania wobec decyzji podejmowanych w Waszyngtonie. Inwestorzy spekulują, że obóz demokratów po (względnie) wygranych wyborach upichci drugi pakiet nadzwyczajnych wydatków fiskalnych. Co prawda po styczniowej „dogrywce” w Georgii republikanie prawdopodobnie utrzymają minimalną większość w Senacie i to powinno choć trochę hamować fiskalne szaleństwa progresywistów z Partii Demokratycznej.
Fiskalne „stymulanty” w sensie makroekonomicznym oznaczają wyższą podaż amerykańskich obligacji, tym razem zapewne już bez zwiększenia zakupów (QE) ze strony Rezerwy Federalnej. A to oznacza, że więcej długu Wujka Sama trafi na rynek, co w obliczu wzrostu apetytu na ryzykowne aktywa powinno doprowadzić do spadku cen obligacji emitowanych przez rząd USA. Więcej wydatków publicznych to także oczekiwana wyższa inflacja, dodatkowo zniechęcająca to trzymania w portfelu bardzo nisko oprocentowanego długu Stanów Zjednoczonych. Czyli kolejny argument za opuszczeniem strefy dolarowej.
Dolarowy cykl 6-letni
Przez ostatnie miesiące analitycy sukcesywnie podnosili prognozy dla pary euro-dolar, spodziewając się coraz słabszego dolara w kolejnych kwartałach. Jednak rynek wyprzedził walutowych ekspertów, do grudnia realizując wzrost kursu EUR/USD przewidywany dopiero w drugiej połowie 2021 r. Prognozy trzeba więc będzie zrewidować, a rynkowy konsensus zapewne znów zostanie podniesiony.
- Dolar amerykański zapewne będzie się osuwał w ciągu 2021 r. Cykle dolarowe zwykły przeciętnie trwać sześć lat, a ten dopiero się rozpoczął – powiedział Reutersowi Mark McCormick, szef strategii walutowych w kanadyjskim TD Securities.
Jeśli dokładniej przyjrzymy się wieloletniemu wykresowi indeksu dolara, to faktycznie można pokusić się o opisanie pewnej cykliczności. Po zerwaniu z wymienialnością dolara na złoto (w sierpniu w 1971 r.) i okresie turbulencji z lat 70. możemy wyodrębnić pięć wieloletnich cykli dolara. Pierwszy rozpoczął się tuż przed rozpoczęciem rządów Ronalda Reagana na początku lat 80., a zakończył międzyrządowym porozumieniem (Plaza Accord) we wrześniu 1985 r.
Przez następne około 6 lat dolar tracił względem innych walut, aż trend ten się odwrócił po upadku ZSRR. Następnie „zielony” umacniał się przez blisko 7 lat aż do apogeum bańki internetowej pod koniec XX wieku. Kolejne lata stały pod znakiem ponownej deprecjacji amerykańskiej waluty. Upadek banku Lehman Brothers wyznaczył kolejny punkt zwrotny i po okresie walutowej zawieruchy od 2011 r. dolar znów był na fali wznoszącej. Szczyt tego dolarowego cyklu wypadł albo w styczniu 2017, albo właśnie w marcu 2020.
Konsekwencje słabości
Jeżeli potwierdzą się teorie zakładające początek kilkuletniego okresu słabości dolara, to zmianie mogą też ulec inne trendy obserwowane w mijającej dekadzie. Słabszy USD jest przede wszystkim szansą dla krajów rozwijających się, do których zaliczana jest także Polska. Deprecjacja amerykańskiej waluty zwykle idzie w parze z wyższymi (w USD) cenami złota i droższymi surowcami. To także ulga dla gospodarek mocno zadłużonych w dolarze.
Zatem w otoczeniu słabnącego dolara można oczekiwać napływu kapitału na rynki wschodzące. W sensie makroekonomicznym byłaby to dobra wiadomość dla Polski. W horyzoncie kilkuletnim pozwalałby oczekiwać umocnienia złotego – zwłaszcza w stosunku do dolara czy franka szwajcarskiego. Niższy kurs USD/PLN pozwoliłby ograniczyć wyrażone w polskiej walucie koszty importu surowców (ropy naftowej i gazu ziemnego) czy elektroniki.
Z drugiej strony rozpoczęcie cyklu deprecjacji amerykańskiej waluty może się okazać bolesne dla dolarowych eksporterów ponoszących koszty głównie w walutach lokalnych. W polskich warunkach uderzyłoby to przede wszystkim w firmy informatyczne i gamingowe z CD Projektem na czele. Osobnym tematem jest inny dolarowy eksporter – KGHM, który w roku 2020 skorzystał nie tylko z najwyższych od 7 latach cenach miedzi, ale też na słabości złotego. Tyle że w przypadku miedziowego kombinatu scenariusz słabego dolara zwykle szedł w parze z wyższymi cenami miedzi i srebra.