Kontrahent żąda upadłości gdańskiej stoczni

Katarzyna KapczyńskaKatarzyna Kapczyńska
opublikowano: 2013-06-24 00:00

Krakowski Biprostal domaga się bankructwa kolebki Solidarności

O nieuchronnej likwidacji Stoczni Gdańsk mówi się od miesięcy. Kolebka Solidarności walczy o przetrwanie, ale na razie przegrywa. Wniosek o jej upadłość złożył krakowski Birostal, który podpisał ze stocznią kontrakt na budowę hali do malowania i serwisowania elementów wież wiatrowych. Jednak pogrążona w kłopotach finansowych spółka ma problemy z regulowaniem płatności.

Drugie podejście

Biprostal złożył pierwszy wniosek dwa tygodnie temu, jednak z przyczyn formalnych sąd odesłał go do poprawy.

— Jeśli trzeba, wniosek będzie poprawiony. Proszę jednak w tej sprawie kontaktować się z reprezentującą nas kancelarią prawną — mówi Grzegorz Bałda, prezes Biprostalu.

— Wniosek został uzupełniony i ponownie wysłany do sądu — usłyszeliśmy w piątek w katowickiej firmie Nawrot M. i Wspólnicy Kancelaria Radców Prawnych, działającej w imieniu Biprostalu. Sprawy nie komentuje Agencja Rozwoju Przemysłu (ARP), która ma blisko 25 proc. akcji stoczni. Do wniosku nie odnieśli się też przedstawicieleukraińskich inwestorów gdańskiej spółki, związanych z Przemysłowym Związkiem Donbasu. Pracownicy podejrzewają wierzyciela o złe intencje.

— Wniosek o upadłość może zgłosić każdy z wierzycieli, ale po co to robi Biprostal? Przecież po bankructwie stoczni ma mniejsze szanse szybkiego odzyskania należności niż przy udanej restrukturyzacji. Stocznia Gdańska pierwszy raz upadła czternaście lat temu, a syndyk działa do dziś. Biprostal, jeśli w ogóle w procesie upadłości odzyska należności, to nieprędko. Zrazi natomiast do siebie kontrahentów. Kto będzie chciał współpracować z firmą, której tak łatwo przychodzi złożenie wniosku o upadłość partnera w finansowych tarapatach? — pyta Roman Gałęzewski, szef Solidarności Stoczni Gdańsk.

Hamowanie inwestycji

Problemy stoczni od miesięcy budzą emocje. Spółka nie jest w stanie konkurować z dotowanymi firmami azjatyckimi. Próbowała przerzucić się na produkcję elementów wież wiatrowych — planowała inwestycje warte 175 mln zł. W sumie projekty inwestycyjne miały pochłonąć 286 mln zł, jednak z powodu problemów finansowych udało się zrealizować zadania jedynie za 85 mln zł. W efekcie stocznia nie wykonała uzgodnionego z Brukselą planu naprawczego, za co grozi jej egzekucja otrzymanej pomocy publicznej.

Gdańska kolebka próbuje ratować się wyprzedażą majątku i dokapitalizowaniem przez właścicieli, ale od miesięcy rozmowy Ukraińców z ARP idą jak po grudzie. Porozumienie jest tym trudniejsze, że stocznia i agencja na wielu frontach mają rozbieżne interesy. Stocznia dzierżawi majątek Mostostalu Chojnice, dzięki czemu wykonuje zlecenia na rynek offshore. Chętnie by go kupiła, ale nie ma funduszy. W zorganizowanych przez syndyka trzech przetargach nie było dotychczas chętnych na chojnicki majątek. Dziś jednak przypada termin składania ofert w czwartym przetargu, w którym — według nieoficjalnych informacji — ma się pojawić oferta Agencji Rozwoju Przemysłu albo podmiotów z nią powiązanych.

— Nie udzielamy informacji o zamierzeniach ARP, zwłaszcza że w tym przypadku mogłoby to mieć wpływ na przebieg procesu — mówi Roma Sarzyńska-Przeciechowska.