Tuż po północy z 6 na 7 października funt tracił do dolara nawet 6,0 proc., sięgając 31-letniego minimum, by sesję z 7 października zakończyć na zaledwie 1,4-procentowym minusie. To tajemnicze załamanie, nie związane bezpośrednio z żadnymi bieżącymi wydarzeniami, pokazało, jak niska jest płynność na globalnym rynku walutowym. Ponad trzy miesiące po tej reakcji ekonomiści wciąż nie potrafią przypisać tąpnięcia w notowaniach trzeciej pod względem wysokości obrotów pary walutowej na świecie żadnej dominującej przyczynie. Można mówić raczej o zbiegu szeregu przyczyn, piszą w styczniowym raporcie ekonomiści Banku Rozliczeń Międzynarodowych.
Do krótkotrwałego krachu przyczyniły się charakteryzująca się niską płynnością pora doby i wzmożona podaż funta ze strony inwestorów potrzebujących zabezpieczyć pozycje na rynku opcji, wynika z raportu, który powstał we współpracy z Bankiem Anglii. Na głębokość ruchu wpłynęły potem realizacja zleceń typu stop-loss oraz fakt, że w bankowych trading-roomach pracowały w tamtej chwili głównie osoby z niewielkim doświadczeniem w handlu algorytmicznym.
„Krach nie był nowym zjawiskiem. Był raczej kolejnym przypadkiem tego, co wydaje się być serią krótkotrwałych krachów na szeregu rynków zdominowanych w ostatnich latach przez szybki handel elektroniczny, nie wyłączając z tego najbardziej płynnych rynków” – napisano w raporcie.
Na krachu nie ucierpiały żadne systemowo ważne instytucje finansowe, a załamanie skutkowało jedynie co najwyżej słabym echem na innych rynkach, ustalili autorzy raportu. Mimo to ich zdaniem podobne zdarzenia mają potencjał podkopać zaufanie inwestorów, czego skutki mogą być widoczne w realnej gospodarce.
„Jest absolutnie kluczowe, by wyciągać wnioski z tego i innych podobnych zdarzeń na rynkach finansowych, ponieważ właściwe funkcjonowanie rynków jest potrzebne do utrzymania zaufania inwestorów” – napisał w komentarzu do raportu gubernator Banku Anglii Mark Carney.
