Kredyt na Telefon okazuje się czasami nieporozumieniem

Zielewski Paweł
opublikowano: 1999-02-25 00:00

Kredyt na Telefon okazuje się czasami nieporozumieniem

Nowoczesne standardy bankowości

P uls Biznesu nie jest najlepszym miejscem do publikowania pamiętników. Teraz jednak uczynię wyjątek. Taki krótki pamiętnik znalazłem w swojej skrzynce e-mailowej. Wspomnienia osoby, którą dobrze znam, kręciły się wokół wielkiego zachodniego banku, który jeszcze pół roku temu gremialnie chwalony był za jakość i nowoczesność oferty, a dziś coraz częściej mówi się o nim jak o pułapce.

TERAZ pamiętnik.

„OGŁOSZENIE prasowe Citibanku Kredytu na Telefon wyglądało zachęcająco. (Tu dwa nazwiska) postanowili wziąć po kredycie na telefon. Promotorka (czytaj — autoryzowany dealer) przyjechała następnego dnia, wypełniła formularze i poprosiła o dodatkowe dokumenty (zaświadczenie o użytkowaniu telefonu komórkowego, opłacony rachunek telefoniczny z miejsca zameldowania, opłacony rachunek z miejsca zamieszkania, zaświadczenie o zarobkach, kserokopia połowy dowodu osobistego, zaświadczenie z urzędu skarbowego itp.), zapowiadąjąc, że odezwie się w ciagu 5 dni roboczych. Wyszła i tyle ją widzieli.

PRZEDŁUŻAJĄCA się cisza zaniepokoiła nas. Zadzwoniliśmy do Citi, gdzie po dłuższej rozmowie udało się ustalić, że teoretycznie nasze dokumenty znajdują się w Dziale Analiz. Tam ich nie było.

PO DWÓCH dniach poszukiwań zarówno promotorki, jak i dokumentów, udało się ustalić: zmieniono nam warunki kredytu. Tym samym kredyt stał się zupełnie nowym kredytem, którego nie można było rozpatrzyć z powodu braku nowego wniosku, o konieczności którego bank kredytobiorcy nie powiadomił. Wniosek drugi gdzieś się zapodział.

PO KILKU kolejnych dniach molestowania Działu Analiz pojawiła się promotorka, która powiedziała, że sprawa dawno jest załatwiona. W tym samym momencie wypadły jej z notesu nasze wnioski o wydanie kart kredytowych, co przy okazji wyjaśniło, dlaczego tak długo na nie czekamy. Wypełniliśmy nowe wnioski, a na dodatek podpisaliśmy na życzenie promotorki kilka innych in blanco (na wypadek gdyby coś przepadło). I dostaliśmy obietnicę załatwienia sprawy w trybie pilnym.

COŚ nas jednak tknęło.

OKAZAŁO się, że tym razem dokumenty są w dziale, którego nazwy ani charakteru działalności nie wolno zdradzać klientom. Udało się za to połączyć z Działem Kredytów, gdzie jakaś pani wzięła nasz numer telefonu, obiecując oddzwonić za pięć minut. Nie zadzwonił nikt ani za 5, ani za 10 minut, ani w ogóle...

TU PAMIĘTNIK nagle się urywa.

Z dobrze poinformowanego źródła dowiedziałem się, że kredyt ostatecznie został przyznany. Po miesiącu. I po interwencji u Bardzo Ważnej w Banku Osoby, której numeru telefonu przez litość dla niej nie podam.

WNIOSKI po przeczytaniu pamiętnika i sprawdzeniu, czy może autora poniosła wyobraźnia, przyprawiają o dreszcze. Klienci, którzy zdecydują się na skorzystanie z naprawdę teoretycznie nowoczesnej i niespotykanej w Polsce usługi bankowej, muszą zdać sobie sprawę z tego, że oficjalna informacja o warunkach udzielenia kredytu to zbiór pobożnych życzeń, że termin udzielenia kredytu nijak nie przystaje do obietnic (a propos — czy reklama może być uznana za obietnicę publiczną? Jeśli tak, nic nie stoi na przeszkodzie, by dochodzić swoich praw w sądzie), że muszą przygotować się na to, iż zostaną potraktowani, delikatnie mówiąc — niepoważnie.

POZA TYM jest jeszcze jedna sprawa. I jeszcze jedno ostrzeżenie. Jeżeli ktoś, ktokolwiek, prosi o podpisanie jakiegokolwiek wniosku (zwłaszcza kredytowego) in blanco — niby tak na wszelki wypadek — popełnia przestępstwo. Nic nie stoi na przeszkodzie, by potraktować taki wniosek jako narzędzie popełnienia jakiegoś czynu niedopuszczalnego, by nie nazywać rzeczy po imieniu. Klient może stracić i sam sobie będzie winien. Nieznajomość prawa nie jest usprawiedliwieniem najszczerszych nawet intencji, zarówno klienta, jak i osoby, która podsuwa do podpisania dokument.

OBSERWATORZY — bankowcy nie kryją świętego oburzenia (choć często oburzenie to ma przykryć własne grzeszki). Jedno jest pewne — traktowanie choćby jednej setnej klientów (wersja optymistyczna) tak, jak autora pamiętnika — świadczy o amatorszczyźnie banku w najgorszym tego słowa znaczeniu. Kwestia poczynań jego autoryzowanych przedstawicieli to zupełnie inna sprawa — ale to problem banku. Problem, który wymaga natychmiastowego wyjaśnienia.

ODPOWIEDZI będę wyczekiwał z niecierpliwością. A to dlatego, że czuję się po części winny, bo jako dziennikarz sam piałem z zachwytu nad nowoczesnością oferty Citibanku i sposobem dystrybucji jego produktów. Rzeczywistość skrzeczy, a na domiar złego są tacy, którzy do mnie osobiście kierują pretensje, że bank „ich oszukał”.

Paweł Zielewski