Od czterech lat Syryjczycy mają na co dzień zupełnie inne troski niż drobne wahania nasłonecznienia, mające wpływ na uprawę winogron. Działalności winnicy Bargylus krwawa wojna domowa jeszcze nie przerwała — i chociaż nie było to przedsięwzięciem prostym, lokalne wino udało się ostatnio zaprezentować na największych tematycznych targach Vinexpo w Bordeaux.

Syrah między pociskami
Żeby zyskać przychylne oceny krytyków, syryjskie wino przebyć musiało aż taką drogę, głównie dlatego, że odbiór walorów trunku przez szturmujących te tereny dżihadystów jest bezspornie odmienny. Zeszłego lata nieopodal upraw wybuchły walki pomiędzy siłami rządu a rebeliantami, wystarczyło więc nieznacznie pomylić się w celowaniu moździerzem, żeby część z roślin uległa całkowitemu zniszczeniu.
Otoczone przez wioski Państwa Islamskiego zbocza rozciągają się na obszarze 12 hektarów portowego miasta Latakia, a z tych samych stoków winogrona zbierali już starożytni Rzymianie. Obecni właściciele zdecydowali się na uprawę odmiany syrah w tym miejscu w 2003 r., pierwszy rocznik wypuszczono więc na rynek w 2006 — na długo przed tym, zanim antyrządowe protesty zaczęły być krwawo tłumione przez prezydenta Baszszara al-Asada.
Wina wojny
Na represje można jednak spojrzeć również w kontekście rynkowej wyjątkowości, bo samo wyobrażenie, że uznanego już na świecie wina mogłoby zabraknąć, daje inwestorom pole do szacowania zarobków, nawet jeśli odbywa się to trochę na wyrost. Kalkulowanie wpisane jest w proces produkcyjny syryjskiego wina, ale bardziej niż przychodów dotyczy chyba ryzyka, którego dostarcza prawie każda logistyczna operacja. Winnicę Bargylus prowadzić powinni na miejscu dwaj bracia, od czterech lat nie widzieli jednak terenu upraw, dlatego że musieli pozostać w Bejrucie, a granica syryjsko-libańska jest teraz zbyt niebezpieczna, żeby udało im się ją przekroczyć.
Polegają więc głównie na kilkudziesięciu pracownikach, których pracę opłacają w dolarach, z uwagi na to, że lokalna waluta już od dawna nie jest wiele warta. Kiedy więc przychodzi czas jesiennych zbiorów, czyli moment, w którym testowanie smaku skórek jest bardzo ważne, owoce układane są na pokruszonym lodzie w taksówce i przewożone przez niepewną granicę do Libanu, co i tak nie zawsze się udaje. Sprowadzenie z Francji butelek, korków i etykiet zajmuje w dodatku kilka miesięcy, a kiedy już wina są zabutelkowane, transport skrzynek z Latakii do magazynu w Antwerpii przez Egipt trwa kolejnych 45 dni.
Poza klimatem, wszystkie warunki, włączając w to nawet trudną w uprawie glebę, nie są dla producentów sprzyjające — a jak wiadomo i z zachowań na rynkach dóbr alternatywnych, i z sygnałów z giełd towarowych, im bardziej pozyskiwanie czegoś jest zagrożone, tym chętniej inwestorzy chcieliby tym handlować. W tym przypadku niekorzystnych okoliczności może być nawet więcej, niż wyobrażamy sobie, myśląc o dżihadystycznych zamieszkach, bo nawet jeśli na stoki winnicy nie spadną pociski islamistów, zawsze może spaść deszcz — czynnik równie wysokiego ryzyka, a chyba jeszcze mniej przewidywalny niż ISIS.