KUBKI WYPRĄ ZAPALNICZKI

Grzegorz Zięba
opublikowano: 1999-11-12 00:00

KUBKI WYPRĄ ZAPALNICZKI

Za jeden balon reklamowy trzeba zapłacić kilkadziesiąt groszy

JEST NISZA: Rynek gadżetów reklamowych jest bardzo obiecujący. Na Zachodzie każdy sklepik ma swoje reklamówki, breloczki czy długopisy. Są to przecież rzeczy bardzo tanie a świetnie pomagają w tworzeniu grupy własnych klientów — opowiada Wojciech Walendzik z firmy IMPER. fot. Borys Skrzyński

Spośród gadżetów firmowych najpopularniejsze są kubki, nieco tracą wzięcie zapałki i zapalniczki. Producenci balonów i innych tego typu akcesoriów narzekają na złe prawo, które przeszkadza w wytwarzaniu drogich i dużych akcesoriów.

Firmy, które myślą o zakupie gadżetów, mają w czym wybierać. Katalogi artykułów reklamowych prezentują bogaty asortyment, od długopisów i breloczków kosztujących złotówkę za sztukę, aż do luksusowych kalendarzy, lornetek czy tzw. boom boxów, czyli skrzynek zawierających sprzęt stereo za kilka tysięcy złotych.

— Firma, która do kampanii reklamowej chce włączyć jakiś gadżet, musi przede wszystkim określić do kogo chce dotrzeć ze swoim przesłaniem. Drugą rzeczą, jaką trzeba wziąć pod uwagę, jest wielkość budżetu. Na tej podstawie możemy ustalić, jaki gadżet będzie najlepszy — twierdzi Wojciech Walendzik z firmy IMPER.

Większość osób z branży podkreśla, że firmy najchętniej na gadżety wybierają kubki.

— Stanowią one około 20 proc. reklamowych gadżetów na polskim rynku. Zamawiają je nie tylko firmy związane z branżą spożywczą — opowiada Dominika Marzec z firmy TACO.

Coraz mniej popularne stają się natomiast zapałki i zapalniczki, a to za sprawą lansowanej mody na niepalenie.

Złe prawo

Bardzo tanim materiałem reklamowym są balony i inne nadmuchiwane przedmioty, najczęściej imitujące powiększoną postać produktu. Można je używać w ogromnych ilościach.

— Zdarzało się, że otrzymywaliśmy zamówienia na 500 tys. baloników z nadrukiem logo — mówi Mariusz Winnicki z firmy Globtel.

— Nadmuchiwane gadżety zyskują dużą popularność. Imitują one na przykład tuby z pastą do zębów, wielkie cukierki, piłki plażowe. Przygotować można praktycznie każdą formę. Jedynym ograniczeniem jest to, że nadęty gadżet przybiera formę kuli, lepiej więc wychodzą rzeczy podobne do tego kształtu — tłumaczy Alicja Połaczyńska z firmy TOMI.

Nadmuchiwane gadżety są na ogół tanie. Ceny wahają się od 2 do 25 zł za sztukę (w przypadku małych baloników może to być kilkadziesiąt groszy). Do tego dochodzi koszt naniesienia reklamy, około 400 zł na całą serię. Przy większych zamówieniach jest on na ogół pomijany. Producenci dmuchanych gadżetów skarżą się, że nasze prawo eliminuje duże i kosztowne produkty.

— Są to rzeczy dość nietrwałe, podatne na uszkodzenia. Roczna rękojmia, przewidziana przez polskie prawo, sprawia, że nikt nie chce się podjąć wytwarzania dużych i bardzo kosztownych rzeczy. Dmuchane zamki czy zjeżdżalnie sprowadzane są wyłącznie z zagranicy — twierdzi Alicja Połaczyńska.

Wyścig pośredników

Niektórzy producenci szacują wartość rynku artykułów promocyjnych na 10 proc. całej branży reklamowej. Konkurencja jest ostra.

— W branży funkcjonuje bardzo wielu pośredników. Często są to jednoosobowe spółki, których właściciele są wyposażeni w neseser i telefon. Żerują one na braku rozeznania kadr polskich firm — mówi Wojciech Walendzik.

— Zdarza się, że z tym samym zamówieniem zgłasza się do mnie kilkunastu klientów. Wtedy wiem, że są to pośrednicy, którzy walczą o ten sam kontrakt — dodaje Izydor R. Strus, z firmy STRUS.

Wojciech Walendzik szacuje, że 70 proc. firm działających w branży ma swą siedzibę w Warszawie.

Grzegorz Zięba