Dlaczego sama uczciwość nie wystarczy?

Mirosław KonkelMirosław Konkel
opublikowano: 2025-09-25 11:53

Szlachetny, szczery lider to ideał, ale bez sprytu i realizmu szybko polegnie. Jak łączyć wartości z biznesową skutecznością? Poznaj sekrety przywództwa.

Przeczytaj artykuł i dowiedz się:

  • czym różni się przywództwo służebne od narcystycznego,
  • jakie są pułapki autentyczności w przywództwie,
  • komu się nie uda przetrwać w biznesowej dżungli.
Posłuchaj
Speaker icon
Zostań subskrybentem
i słuchaj tego oraz wielu innych artykułów w pb.pl
Subskrypcja

W Akademii Lidera konsekwentnie promujemy wzór przywódcy skromnego, autentycznego i empatycznego. Nie jest to heros bez skazy, lecz człowiek dążący do ideału — wierny swoim zasadom i wartościom, gotowy uczyć się na błędach. Równocześnie wiemy, że w świecie biznesu sama dobroć nie wystarczy, co chyba jednak zbyt rzadko podkreślamy. Trzeba jeszcze odrobiny sprytu, zdrowego rozsądku i zimnej kalkulacji. Bo dobroć często uznawana jest za słabość, a choć firmy lubią stroić się w szaty etyki, nie zawsze honorują prawość. Szczególnie młodzi menedżerowie boleśnie się o tym przekonują, padając ofiarą własnej naiwności. Jak więc dzierżyć ster, gdy jeden głos wzywa do moralnej niezłomności, a drugi szepcze, że tylko cwaniak utrzyma się na fali?

Moralność kontra pragmatyzm

W książce „Przywództwo. Mity i prawda” Jeffrey Pfeffer, wykładowca w Stanford Graduate School of Business, wspomina absolwentów jednej z renomowanych szkół zarządzania. Po kilku latach od ukończenia studiów 10-20 proc. straciło pracę. Powód? Zbyt sztywne trzymanie się kodeksu moralnego. Wierzyli, że uczciwość zawsze popłaca i że otwarta krytyka wobec przełożonych zostanie doceniona. Przypominali szlachetnych rycerzy, którzy stają w obronie zasad, tylko że w korporacyjnym świecie rycerze bez zbroi długo nie przeżywają. Odwaga cywilna jest nagradzana oklaskami, ale... na pożegnalnym spotkaniu przy kawie.

Dlatego rozsądek każe ideały traktować z nutą pragmatyzmu. Nie chodzi o to, by popadać w drugą skrajność — arogancję, nachalną autopromocję czy bezwzględną pogoń za awansem. Chodzi raczej o świadomość, że idealizm bez realizmu rodzi rozczarowanie. Lider, który ignoruje tę lekcję, prędzej czy później zapłaci cenę — reputacją, zespołem albo posadą.

Prof. Pfeffer rozprawia się również z mitem przywództwa służebnego popularyzowanego w USA przez Jima Collinsa, a w Polsce przez Jacka Santorskiego. W bestsellerze „Od dobrego do wielkiego” Jim Collins twierdzi, że najlepsi liderzy łączą pokorę z niezłomną determinacją. Rzekomo ich siła tkwi w działaniu, a nie w autopromocji. Analizując sylwetki szefów najlepiej prosperujących firm, odkrył, że wielu z nich stroni od rozgłosu i brzydzi się gwiazdorstwem. Brzmiało to pięknie, dopóki kolejne lata nie przyniosły bankructw i upadków tych przedsiębiorstw, które miały być wzorem. Okazało się, że badanie obejmowało zbyt krótki wycinek czasu. Pokora i determinacja to cnoty, ale tylko w określonych warunkach.

Tymczasem historia pokazuje coś innego: najskuteczniejsi prezesi — Steve Jobs z Apple’a, Bill Gates z Microsoftu, Jack Welch z General Electric — wykazywali zachowania narcystyczne. Nie inaczej Donald Trump, skuteczny biznesmen, a obecnie gospodarz Białego Domu. W ich DNA wpisane było eksponowanie własnej wyjątkowości. Nie stawiali służenia innym na pierwszym miejscu. Przeciwnie — oczekiwali od otoczenia bezwarunkowego podporządkowania. Czy jednak można zaprzeczyć ich dokonaniom? Michael Maccoby, psychoanalityk i antropolog, uważa, że do wdrażania innowacji i redefiniowania branż potrzeba właśnie tej domieszki narcyzmu — zarozumialstwa, lekceważenia opinii innych i odporności na odmowę. Bez tego świat nie miałby iPhone’a, Windowsa i wielu innych przełomowych technologii.

Być sobą czy grać rolę

Żadna recepta na przywództwo nie jest uniwersalna. Jeśli służebność czasem zawodzi, to samo dotyczy modnej dziś autentyczności. Bądź sobą — radzą poradniki i trenerzy. Ale czy naprawdę każdy aspekt naszego prawdziwego ja nadaje się do świata biznesu? Lider kurczowo przywiązany do naturalnych nawyków staje się więźniem własnej tożsamości. Nie rozwija się wraz z rolą, bo powtarza stare wzorce, w których czuje się naturalnie.

Wyobraźmy sobie kolegę z zespołu, który nagle awansował na szefa. W przerwie na papierosa, tak jak wcześniej, wiesza psy na zarządzie, a do biura przychodzi w starej polarowej bluzie. Uparcie tłumaczy, że taki już jest i nie zamierza się zmieniać. Czy ktoś taki wzbudzi szacunek? Raczej politowanie. Autentyczność staje się wtedy wymówką dla stagnacji.

Badacze ostrzegają przed jej ciemną stroną — nadmierna szczerość wprowadza chaos, zaś rozdźwięk między wartościami osobistymi lidera a oczekiwaniami wynikającymi z funkcji może dezorientować zespół. Autentyczność nie jest więc cnotą absolutną. Jest narzędziem — cennym, ale niebezpiecznym, jeśli używa się go bez rozwagi. Prawdziwe przywództwo zaczyna się tam, gdzie próbujesz zrównoważyć spontaniczność z wymogami sytuacji.

Liderzy w stylu kumpli z osiedla są mili. Na pierwszy rzut oka trudno im cokolwiek zarzucić. Zawsze uśmiechnięci, zaczynają dzień od pytania o samopoczucie, nie podnoszą głosu, unikają konfliktów. Wydają się idealną odtrutką na toksycznych menedżerów. Szkopuł w tym, że za tą pogodną fasadą kryje się często słabość. Taki szef nie podejmuje decyzji, lecz czeka, aż sprawy rozwiążą się same. Kiedy trzeba wyznaczyć priorytety, zgadza się ze wszystkimi i podwładni toną w niepewności. Obiecuje wsparcie, deklaruje walkę o podwyżki czy premie, ale gdy nadchodzi moment próby, znika lub chowa się za plecami innych.

Na początku łagodność zdobywa sympatię. Później rodzi frustrację. Paradoksalnie, surowy szef bywa mniej destrukcyjny — przynajmniej daje jasne granice. Słaby, choć miły zostawia ludzi bez kierunku. Sympatia nie zastąpi kręgosłupa. Czy to nie Fiodor Dostojewski pisał, że „łagodność bez siły jest tylko słabością w przebraniu”?

Kierunek – godzenie kontrastów

Przywódca skromny, autentyczny i empatyczny — jakby wycięty z kolejnych odcinków Akademii Lidera — pozostaje wzorem, do którego warto dążyć, ale z głową. Nie jako ideał z marmuru, lecz jako człowiek, który łączy miękkość z twardością, wrażliwość z rozsądkiem, autentyczność z rolą, jaką ma do odegrania. Bo przywództwo to nie konkurs na najbardziej lubianego kolegę ani na najwierniejsze trwanie przy własnych nawykach. To sztuka balansowania między sobą a oczekiwaniami firmy, między empatią a wymaganiami, między uśmiechem a decyzją, która kogoś może zaboleć.

I tu dochodzimy do sedna. Nieważne, jak ujmujący jest lider, bez charakteru przypomina stylowe krzesło na kruchych nogach — kusi wygodą, lecz prędzej czy później każdy z niego spadnie.