KUCHNIA PROMUJE POLSKĘ LEPIEJ NIŻ MEDIA
Hotele Orbis trafiają do serc cudzoziemców przez żołądek
Zraz zwijany z kaszą gryczaną, żurek po polsku czy słodkości z białego sera okazały się znacznie skuteczniejszą formą promocji naszego kraju niż najkosztowniejsze nawet akcje medialne.
Hotel Magura z Bielska-Białej serwuje polskie potrawy na Targach w Mediolanie, Pod Orłem w Bydgoszczy — na niemieckich imprezach targowych, a hotel Warszawa z Katowic — w czeskiej Ostrawie. Miały swoje zagraniczne występy i inne orbisowskie hotele. Jednak największe osiągnięcia ma od lat Victoria Inter-Continental.
— Staramy się żeby w skład polskich ekip coraz częściej wchodzili fachowcy z hoteli usytuowanych w mniejszych miastach. W sieci Orbis jest ich przecież ponad 50 — mówi Grzegorz Kazubski, główny specjalista ds. produkcji gastronomicznej w Orbisie
Słowa nie posmakujesz
— Moglibyśmy oczywiście dać ogłoszenie w gazecie, że jesteśmy najlepsi, ale słowo nie ma smaku ani aromatu. Natomiast promocja kraju za pośrednictwem naszej oferty kulinarnej przynosi oczekiwany skutek — zapewnia Witold Ignatowski dyrektor ds. operacyjnych Orbisu.
Przekonali się o tym nieraz pracownicy polskich placówek dyplomatycznych, czy ośrodków informacji turystycznej. Toteż oni właśnie najczęściej są inicjatorami polskich biesiad organizowanych na terenie ich działania.
— W Rzymie na zaproszenie naszej ambasady i Ufficio Turismo di Polaco organizowaliśmy przyjęcie z okazji Święta Niepodległości. Stół pustoszał w takim tempie, że byliśmy zmuszeni niemal jednocześnie podawać karpia faszerowanego, żur staropolski, bigos i gołąbki, że o deserach nie wspomnę — opowiada Witold Ignatowski.
W efekcie przyszło kolejne zaproszenie do zorganizowania Dni Kuchni Polskiej w Rzymie. Tym razem obsługiwano kilka imprez, m.in. bankiet na 80 osób w prestiżowej restauracji przy Via Venetto, świąteczne spotkanie w ambasadzie polskiej dla 300 osób i bankiet dla 100 osób w najstarszym jachtklubie Europy.
— Ryszard Cetnarski szef Ufficio Turismo di Polaco, twierdzi, że przy takich okazjach załatwia najbardziej atrakcyjne kontrakty — dodaje Witold Ignatowski.
Zrazy z czarnym ryżem
Zwykle na przyjęciach podaje się tradycyjne polskie potrawy. Poza rybami z polskich jezior przyrządzanymi na wiele sposobów, na biesiadnych stołach gości schab po warszawsku faszerowany chrzanem, borowikowa z łazankami, bażanty w piórach, zrazy zwijane z kaszą gryczaną, polędwica Czarnolas, pierś z kaczki w sosie miodowym i wiele innych smakowitych potraw. Tak podejmowano panie z belgijskiej arystokracji działające w stowarzyszeniu Wellcome to Belgium, gdzie gościem honorowym była Jolanta Kwaśniewska, małżonka prezydenta RP. Owacje jednak zebrała nie ona, a towarzysząca ekipie kucharzy Iwona Bartuszek, dyrektor ds. sprzedaży hotelu Victoria Inter-Continental.
— Specjalne menu trzeba było przygotować na przyjęcie w hotelu Tai Pan w Bangkoku. Inny klimat i inne nawyki żywieniowe skłoniły nas do przygotowania, np. nieco lżejszych sosów. Jednak zachowaliśmy polski charakter serwowanych potraw — zapewnia Janusz Kosik, szef kuchni hotelu Victoria.
W tym roku hotel Victoria uczestniczył także w organizowaniu prywatnych przyjęć m.in. w Paryżu i w Rydze. Tu inicjatorami byli hotelowi goście. Na przyjęciach bezpłatnych wszystkie polskie potrawy znikają błyskawicznie, na płatnych są kupowane do ostatniego ziarnka kaszy gryczanej, choć większość gości na początku podchodzi do niej z rezerwą. Tylko Japończycy zwykle proszą o dokładkę „czarnego ryżu”. Wszystkim najbardziej smakują zrazy zwijane, kaczka po polsku z jabłkami duszonymi z majerankiem, żurek, borowiki w śmietanie, a z deserów duet — kombinacja sernika z makowcem.
Wyzwania
Dania dobiera się tak, by były jak najprostsze do przyrządzenia, a jednocześnie smakowite i trafiające w gust biesiadników. Często trzeba zabrać ze sobą większość wiktuałów, a niekiedy wystarczy biały ser, mak, specyficzne dla naszej kuchni przyprawy i gryczaną kaszę — tych produktów bowiem zwykle nie można kupić na lokalnych rynkach.
— Każda impreza to dla nas wyzwanie, bez względu na to, czy polskimi specjałami raczymy koronowane głowy w pałacu prezydenckim, czy gdzieś w głębi lasu pod namiotem gości konkretnej firmy. Największym jednak są zagraniczne eskapady. Nigdy bowiem nie wiemy, w jakich warunkach przyjdzie nam pracować — mówi Jacek Sulich, szef kuchni bankietowej hoteli Victoria i Europejski.
Najczęściej polska ekipa korzysta z zaplecza wyznaczonego hotelu. Pracują w nocy. We dnie bowiem kuchnia hotelowa obsługuje swoich codziennych gości. Obsługujący prestiżową imprezę w Brukseli czterej polscy kucharze w ciągu czterech dni spali w sumie niewiele ponad 10 godzin. Bywa jeszcze mniej komfortowo.
— Na początku lat 90. gościliśmy w Chicago na zaproszenie Polonii. Wszystko zorganizowano z wielkim szumem medialnym, a na trzy dni przed imprezą, obliczoną na kilka tysięcy osób, powiedziano nam, że to Ameryka i dalej musimy radzić sobie sami. Mieliśmy wprawdzie człowieka z samochodem i forsę, ale zabrakło (bagatela!): kuchni, zastawy, surowców, narzędzi i ludzi do pracy. Na dodatek musiałem uzyskać odpowiedni certyfikat. Udało się. Sprzedaliśmy ponad 7000 głównych dań. Odebraliśmy klientów konkurującym z nami 20 polonijnym restauracjom — wspomina Witold Ignatowski.