Stara giełdowa zasada „kupuj tanio, sprzedaj drogo” w teorii jest przekonująca, ale w praktyce lepiej sprawdza się „kupuj drogo, sprzedaj jeszcze drożej”, mówi Bartosz Pawłowski, który podkreśla, że skład portfeli klientów bankowości prywatnej mBanku systematycznie przebudowywany jest w kierunku inwestycji zagranicznych.

— Nie uważam, że hossa na spółkach technologicznych to bańka. Firmy te osiągają wysokie przychody, zajmują pozycje monopolistyczne w wielu segmentach, wypracowują ogromne ilości gotówki, której część wykorzystują do skupu akcji własnych. Buybacki to kilka miliardów dolarów dziennie i to się raczej szybko nie zmieni, bo zyski na akcję spółek wciąż rosną w niezłym tempie — mówi ekspert.
Solidny filar
Jak podkreśla, ubiegłotygodniowa przecena na giełdach amerykańskich (Nasdaq spadł o 3,7 proc., S&P500 o 4,1 proc.) przydarzyła się akurat w czasie, w którym część spółek ze względu na zbliżającą się publikację wyników miała tzw. okres zamknięty, w którym nie mogą przeprowadzać skupu akcji własnych. Jego zdaniem, taki filar hossy jest pewnego rodzaju problemem, tak jak dla rynku obligacji problemem było luzowanie ilościowe (w programie QE Fed kupował obligacje).Ale żeby mówić o bańce, potrzebne jest lewarowanie inwestycji, czyli kupowanie aktywów na kredyt.
— W dekadę po wybuchu kryzysu na rynkach inwestorzy czują się oczywiście pewniej, ale wielu nadal ostrożnie podchodzi do lewara i nie pożycza pieniędzy, żeby kupić aktywa finansowe. Trochę realniejsza gotówka decyduje o trendzie na rynku akcji. Nie dostrzegam znamion spekulacyjnego szaleństwa — mówi Bartosz Pawłowski.
Ekspert nie uważa również, by problemem było zdobycie przez ETF (pasywnie zarządzane fundusze) dominującego udziału w obrotach na światowych giełdach.
— Dzięki ETF światowy rynek finansowy stał się dostępny praktycznie dla każdego. Nie będą one następnym toksycznym aktywem, bo najwięksi ich dostawcy, jak BlackRock czy Vanguard, replikują fizycznie składy indeksów w portfelu ETF. Każde tąpnięcia w ostatnim czasie pokazywały, że ETF radzą sobie w takiej sytuacji lepiej niż aktywnie zarządzane fundusze — dodaje CIO w bankowości prywatnej mBanku.
Atrakcyjny wujek Sam
Bartosz Pawłowski przekonuje, że szansy na zarobek najlepiej obecnie szukać na rynku amerykańskim.
— W Europie, owszem, jest taniej, ale problemów jest bez liku. Na rynkach wschodzących jest jeszcze taniej, ale szkodzi im mocny dolar, a w perspektywie są kolejne podwyżki stóp przez Fed. Na dodatek toczą się wojny handlowe. W USA przez np. Facebook czy Apple otrzymujemy ekspozycję de facto na cały świat, z którego te spółki osiągają przychody. Mamy też płynność, skupy akcji własnych, a aktywa wyceniane są w dolarze, czyli walucie, która w złych czasach zwykle zachowuje się lepiej niż inne — wylicza Bartosz Pawłowski.
Jego zdaniem, jako słabości rynku amerykańskiego nie należy postrzegać koncentracji zwyżek na sektorze technologicznych, czy wręcz oparciu hossy na kilku spółkach.
— Jeśli historycznie spojrzeć na S&P500, to był czas, że dominowały w nim banki, a wcześniej spółki surowcowe. Ten indeks dobrze odzwierciedla zmiany w gospodarce i zawsze kilka dużych spółek generuje największe wyniki — mówi ekspert mBanku.
Długi sen misiów
Alternatywą dla Ameryki na pewno nie są w jego ocenie polskie małe i średnie spółki.
— Tylko wydaje się, że jest bardzo tanio. To spółki, których część przespała dekadę, opierając się na taniej sile roboczej, a nie innowacjach i technologii. Wzrost kosztów surowców, wynagrodzeń i niemożność przerzucenia tego na klientów wobec niskiej inflacji to odzwierciedlenie problemów o strukturalnym charakterze. Na to nałożyły się umorzenia w funduszach tzw. absolutnej stopy zwrotu, które były zmuszone do sprzedawania akcji — mówi Bartosz Pawłowski, który przypomina, że w perspektywie jest spowolnienie tempa wzrostu gospodarczego w Polsce.
Dlatego trudno oczekiwać odbicia notowań „misiów”.
— Wiatr z przodu, który uderzał w małe i średnie spółki, cały czas wieje. Tymczasem na PPK, które coś mogłyby zmienić — choć nie jestem przekonany, czy aż tak dużo w odniesieniu do tego segmentu rynku — trzeba jeszcze poczekać. Jest tanio, ale jest tanio z wielu powodów — podsumowuje zarządzający. Jego zdaniem, nie bez powodu inwestorzy zignorowali też decyzję agencji S&P o podniesieniu ratingu Polski do A-.
— Już 2 lata temu wyglądało na to, że agencja przereagowała i prawdopodobnie szukała możliwości, żeby się z tego rakiem wycofać. Wyniki budżetu i wzrost gospodarczy sprawiły, że ich modele pokazały lepsze prognozy i w związku z tym ocena wróciła do punkty wyjścia. Nie jest to wielka sensacja, a rynki nie zareagowały pozytywnie, bo mają większe zmartwienia na głowie — mówi Bartosz Pawłowski.
Te najważniejsze to w jego ocenie pierwsza od dawna głębsza korekta w Stanach Zjednoczonych, która doprowadziła do tego, że MSCI World ma ujemną stopę zwrotu (licząc od 1 stycznia) oraz niepewność co do skali zacieśnienia polityki pieniężnej za oceanem. Na razie rynki zakładają, że podwyżki będą trzy. To potencjalne ryzyko zwłaszcza dla rynków wschodzących. Swoje zmartwienia mają Niemcy, ale DAX dość spokojnie przyjął wyniki wyborów w Bawarii.
— Partia AfD [eurosceptyczna — red.] na razie nie ma szans na pełną pulę, a poza tym niemiecka gospodarka nawet zostawiona samej sobie będzie funkcjonować dobrze, bo ma dość zdrowe fundamenty. Większym problemem są Włochy czy brexit, gdzie rzeczy pozostawione same sobie mają tendencję do pogarszania się — mówi ekspert mBanku.
Jak przypomina, zegar tyka, bo do brexitu zostało około pół roku i zanosi się na jego twardą wersję.
— Twardy brexit będzie miał dramatyczne konsekwencje dla brytyjskiej gospodarki, odbije się też na reszcie Europy. Jak to zwykle bywa w przypadku Unii, jej decydenci mają tendencję do czekania nawet nie do za pięć dwunasta, ale do za trzy dwunasta i im bliżej będzie terminu, tym niepewność będzie większa — mówi Bartosz Pawłowski.