Niecałe dwa tygodnie temu Stany Zjednoczone ostrzegły obywateli o możliwej inwazji Rosji na Ukrainę. Ostatnie doniesienia medialne uspokajają co do skali potencjalnego konfliktu, jednak nadal stanowi on pewne zagrożenie dla stabilności rynków finansowych. Wiadomość o możliwej eskalacji napięć za wschodnią granicą NATO negatywnie wpłynęła na kursy indeksów akcji w prawie całej Europie. Zyskały surowce, dla których naturalnym środowiskiem wzrostowym są wszelkie sygnały możliwego zaburzenia podaży.
W piątek 11 lutego cena za baryłkę ropy Brent wzrosła o 3,3 proc. do 94,44 USD. Trzy dni później zaliczyła kolejny wzrost do 96,78 USD, co było najwyższym wynikiem od 2014 r. Od początku 2021 r. koszt baryłki na giełdzie wzrósł o 23 proc.
Zdaniem analityków szwajcarskiego banku UBS tymczasowe zażegnanie konfliktu rosyjsko-ukraińskiego spowoduje spadek ceny ropy do 90 USD za baryłkę, jednak ich długoterminowa prognoza uwzględnia ponowny wzrost, do nawet 100 USD. Bycze nastawienie do surowca wspierają dane dotyczące obecnego stanu globalnej produkcji.

Kartel już teraz ma problemy
Mimo że grupa OPEC oraz jej sojusznicy zdecydowali się ograniczyć cięcia podaży wprowadzone w 2020 r., to nadal mają problem z osiągnięciem celów produkcyjnych. Powodem są zaburzenia w pracy rafinerii oraz ich przestarzała technologia. W grudniu tempo wzrostu produkcji wynosiło 190 tys. baryłek dziennie, a w styczniu tylko 90 tys. Kartel prognozował wzrost podaży rzędu 400 tys. baryłek na dzień.
Według specjalistów UBS problemy podażowe większości członków OPEC+ tylko się nasilą, a maksymalny dzienny wzrost produkcji, jaki uda im się osiągnąć, wyniesie 200–300 tys. baryłek na dobę. Agencja IEA tydzień temu ostrzegła, iż sam fakt rozminięcia się kartelu z prognozami może mieć wpływ na nastawienie inwestorów do kontraktów na ropę.
Większy popyt potrzebny outsiderom
Słabsza niż oczekiwano wydajność państw tworzących OPEC+ automatycznie nakłada większą presję na produkcję ropy poza kartelem. Ta zdaniem analityków nie ulegnie zwiększeniu bez długotrwałego wzrostu cen oraz większego popytu.
Zapotrzebowanie na ropę może ulec nagłemu zwiększeniu, jednak dopiero po pełnej odbudowie gospodarek. Jest nadzieja, iż wiele państw porzuci wszelkie ograniczenia związane z koronawirusem jeszcze w tym roku.
Analitycy przewidują, że popyt na ropę w 2022 r. urośnie o 3,4 tys. do średnio 100,2 tys. baryłek na dzień. Podobnie jak w 2021 r. tempo otwierania się gospodarek będzie inne dla poszczególnych regionów świata. Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju będzie odpowiadać za większość popytu w Europie i USA, a pozostała część zostanie zdominowana głównie przez Indie i Chiny.
W co inwestować
Ceny ropy będą rosnąć cały rok, a w grudniu osiągną pułap 100 USD za baryłkę - taka jest prognoza zarządzających inwestycjami w UBS. Polecają również spółki energetyczne, szczególnie te, których pełny potencjał ukaże się dopiero w momencie wznowienia pełnej produkcji ropy.
Historycznie, kiedy istotnym wydarzeniom geopolitycznym towarzyszył szok cenowy ropy związany z niedoborem podaży, rynki potrzebowały na odbudowę więcej czasu. Ten czynnik według specjalistów świadczy o obecnej atrakcyjności inwestycji w surowce. Przy obecnie ograniczonej produkcji kontrakty na ropę powinny przynajmniej częściowo zamortyzować spadek cen akcji spowodowany np. konfliktami międzypaństwowymi.
Oprócz tradycyjnych surowców warto również zaopatrzyć portfel inwestycyjny w bardziej „zielone” aktywa. Trend neutralności węglowej ma w trwającej dekadzie wezbrać na sile, dlatego analitycy polecają przynajmniej częściowo zdobyć na niego ekspozycję.