Lato, złoty i zadziwiająca beztroska

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2008-07-28 11:34

Lato... Warszawa pusta, w firmach mnóstwo ludzie na urlopach. Na rynkach na razie wszystko zgodnie z oczekiwaniem. Co prawda spadków cen ropy oczekiwałem najwcześniej w końcu września, ale być może widzimy teraz kształtowanie formacji RGR zapowiadającej spadek w końcu roku dobrze poniżej 100 USD... Wystarczyłoby, żeby teraz ropa drożała (nie mocniej niż do 136 USD), potem zaczęła tanieć i w końcu przełamała 122 USD. Piękna RGR z zakresem spadku przynajmniej do 97 USD. Dopóki się jednak nie ukształtuje to nie ma co o niech mówić zbyt głośno. U nas też widać dużą chęć do wykreowania „letniej zwyżki" ( specjalnie unikam sformułowania „letnia hossa", żeby nie drażnić).

Na Stooq.pl pisałem już tydzień temu, że na wykresie tygodniowym WIG20 pojawił się sygnał kupna (świeca - młot). Jednak poważny sygnał pojawiłby się dopiero wtedy, gdyby WIG20 (na duży obrocie) powrócił nad poziom 2.750 pkt. To jest dolne ograniczeni trójkąta i domniemanej fali B korekty, więc taki powrót anulowałby sygnał sprzedaży i z pewnością wymazywałby super-negatywny scenariusz, czy spadek do 1.600 pkt. Plusem dla byków jest to, że zwrot nastąpił w okolicach 50. procentowego zniesienia hossy, czyli na poziomie, na którym może się kończyć silna korekta. Jeśli traktować naszą zwyżkę jako korektę spadków (a tak należy na razie) to klasycznym jej rozwojem byłby wzrost w sekwencji A (wzrost) - B (spadek) - C (wzrost) do poziomu przynajmniej 2.900 pkt. a klasycznie i najczęściej do 3.150 pkt. (50. procentowe zniesienie spadków). Zobaczymy, co z tego wyniknie.

Mnie najbardziej denerwuje to, co widzę na rynku walutowym. Napisałem nawet na ten temat artykuł umieszczony w „Parkiecie" z 25 lipca („Grochem o ścianę"), ale po tym jak w piątek Jacek Rostowski, minister finansów, powiedział, że (cytuję za „Parkietem"): „nie uważam, żeby obecna wartość złotego osłabiała gospodarkę" stwierdziłem, że skróconą wersję tego artykułu umieszczę również na blogu. Więcej na ten temat na razie wypowiadać się nie będę - poczekam na lamenty, które powinny się pojawić w przyszłym roku.

Bezpośrednim impulsem zmuszającym mnie do wzięcia się za bary z tematem były wydarzenia z połowy lipca. Wtedy to Katarzyna Zajdel-Kurowska, wiceminister finansów, powiedziała w jednym z wywiadów, że nie będzie „żadnych" interwencji w celu osłabienia złotego. Pomyślałem sobie, że po prostu coś się pani minister wypsnęło. Jednak w kolejnych dniach powiedział coś bardzo podobnego premier Donald Tusk, a po nim wicepremier Waldemar Pawlak. Szczególnie zdziwił mnie Waldemar Pawlak, który (jak mi się do tej pory wydawało) doskonale rozumie to, co dzieje się na rynkach finansowych.

Stwierdziłem, że to nie przypadek, a raczej skoordynowana akcja. Akcja, która najwyraźniej ma na celu jeszcze większe umocnienie złotego. Można to porównać do sytuacja, w której ochrona informuje wszem i wobec, że o konkretnej godzinie będzie spała, a w chronionym obiekcie nie ma alarmu, więc złodziej może spokojnie wszystko wynieść. Przecież można nie interweniować, jeśli uważa się, że nie ma takiej potrzeby, ale po co o tym głośno mówić? Ciągłe mówienie o obrzydzeniu do interwencji spełnia rolę słownej interwencji umacniającej naszą walutę. Zbyt szanuję rząd, żeby podejrzewać, że wypowiedzi jego członków są przypadkowe. Nie bardzo jednak rozumiałem, dlaczego chce on dalszego umocnienia złotego. Jeden z dziennikarzy powiedział mi: „nie rozumiesz? Przecież chodzi o to, żeby mocny złoty obniżył cenę paliw i wtedy apele o obniżenia akcyzy staną się bezprzedmiotowe". Wydawało mi się to nieprawdopodobne, ale jak przeczytałem, że Paweł Olszewski, skarbnik Klubu PO chwali rząd za to, że umacniając złotego ograniczył wzrost cen to zrozumiałem, że dziennikarzom trzeba wierzyć. W kolejnych dniach w podobnym tonie (przeciw interwencji) wypowiedział się Sławomir Skrzypek, prezes NBP. Kropkę nad i postawiły dane o inflacji (4,6 procent) i wypowiedzi członków Rady Polityki Pieniężnej, z których wynikało, że stopy powinny być szybko podniesione i że zapewne nie będzie to jedna podwyżka.

Wiemy wszyscy, że silny złoty ogranicza wzrost inflacji. Nie jest to jednak tylko i wyłącznie błogosławieństwo. Gdyby tak było to nie widzielibyśmy dążenia wielu krajów do osłabienia swoje waluty. Nie bez powodu Francja od dawna atakuje ECB za dopuszczanie do wzrostu wartości euro, a USA mówiąc głośno o potrzebie silnego dolara po cichu robią wszystko, żeby go osłabić i zwiększyć konkurencyjność swojej gospodarki. Dla Polski idealny był układ z lat 2000 - 2004. Złoty zyskując do dolara zmniejszał presję inflacyjną, bo wyceniana w dolarach ropa drożała w złotych wolniej. Z kolei tracąc do euro złoty pomagał podstawie rozwoju gospodarki polskiej, czyli eksportowi. Polski eksport w ponad 70 procentach trafia do strefy euro, więc im słabszy jest złoty tym więcej złotówek dostają eksporterzy za swoje towary. Po wejściu do Unii Europejskiej ta idylla się skończyła.

Złoty stał się substytutem euro, bo Polska w Unii stała się krajem wiarogodny, a w przyszłości musimy zamienić złotego na euro. Różnica w poziomie stóp procentowych (w strefie euro 4,25 procent i jeszcze długo tyle, a u nas 6 procent i niedługo więcej) zdecydowanie sprzyja naszej walucie. Poza tym nasza gospodarka rozwija się szybciej niż gospodarka strefy euro. Nic więc dziwnego, że złoty się wzmacnia, ale problem nie leży w kierunku, a w skali, szybkości spadku kursów walut. Wypowiedzi, o których wspomniałem na początku szybkość umacniania się znacznie zwiększają. To oczywiście kwestia wyboru, ale muszę przyznać, że ja tego parcia polityków i członków RPP do umacniania złotego nie rozumiem.

Popatrzmy najpierw na pozytywne strony posiadania silnej waluty. Silnym złotym cieszą się ci Polacy, który zaciągali kredyty walutowe, bo kupno mieszkań i innych dóbr konsumpcyjnych kosztuje ich mniej niż gdyby były to kredyty złotowe. Zachwyceni są też turyści, których zwiedzania świata lub odpoczynek w znanych kurortach kosztuje coraz mniej. Poza tym tanieje import zagranicznych produktów, co powoduje, że coraz częściej kupujemy właśnie towary zagraniczne.

Wydawałoby się, że wszyscy wiemy, jakie szkody może poczynić silna waluta. Przede wszystkim mówi się o eksporterach, ale dane o eksporcie uspakajają, że ma się on jeszcze całkiem dobrze, chociaż dynamika eksportu spada. Eksporterzy są często również importerami kupującymi za granicą Polski materiały i podzespoły do swojej produkcji, więc silny złoty zmniejsza ich koszty. Siła złotego wymusiła też na producentach posunięcia zwiększające wydajność pracy. Tyle tylko, że zawsze jest gdzieś granica, po której przekroczeniu tego typu czynniki przestają działać, a silna waluta zaczyna naprawdę szkodzić ograniczając konkurencyjność lub zyski (albo jedno i drugie). Wydaje się, że obserwujemy właśnie taki proces. Firmy zaczynają informować albo o braku zbytu na produkty, albo o zmniejszeniu przychodów (np. Krosno, Bioton). Poza tym znane jest przecież pojęcie „utraconych korzyści". Ile firm nie powstało lub padło z powodu siły złotego? Ilu małych eksporterów nie ma szans na rozwinięcie skrzydeł? Ekscytujemy się wzrostem inwestycji zagranicznych, ale jak wielkie by były, gdyby złoty był słabszy, a przez to koszty inwestorów mniejsze? Media informują na przykład o tym, że autostrady zbudują nam firmy niemieckie, które nie będą nawet wykorzystywały polskich pracowników - są za drodzy. Może się okazać, że drogi i stadiony zbudują na EURO 2012 wybudują nam firmy zagraniczne. Jak to byłaby strata dla gospodarki to chyba nie muszę nawet pisać.

To nie wszystkie minusy posiadania zbyt silne waluty. W latach 2007 - 2013 Polska ma otrzymać z Unii 67 mld euro. Gdybyśmy wymienili te środki po 4 złote to otrzymalibyśmy kilkadziesiąt miliardów złotych więcej niż po kursie bliskim trzem złotym. To realna, olbrzymia strata. Projekty, w których miały być wykorzystane dopłaty unijne właśnie teraz mogą się załamać, bo dopłaty będą mniejsze niż wcześniej zakładano. Poza tym Polacy kupują wszystko, co zagraniczne, bo te towary są coraz tańsze. Zwiększamy w ten sposób deficyt handlowy i zmniejszamy popyt na krajowe produkty szkodząc gospodarce. Zadłużamy się w walutach też przyczyniając się do zwiększenia zadłużenia zagranicznego Polski. Nawiasem mówiąc teraz każde gwałtownie wahnięcie kursu (osłabienie złotego) pokaże nagły skok zadłużenia i pomoże we wzroście inflacji. Wypłacamy odsetki i dywidendy zagranicznym inwestorom, którzy zyskują miliardy na umocnieniu złotego. Ostatnio prezes NBP tłumaczył, że bank w 2007 roku poniósł po raz pierwszy w historii stratę (12,4 mld złotych). Powodem było umocnienie złotego.

Jak widać mamy z jednej strony eksporterów, inwestycje bezpośrednie, deficyt handlowy i środki unijne, a z drugiej kredyty walutowe, turystykę i inflację. Jak się to uprości do takiej postaci to wydaje się prawie oczywiste, że zbyt silny złoty musi w końcowym rachunku zaszkodzić gospodarce. Obawiam się, że oszacowanie tej szkody będzie bardzo trudne. Uważam, że w sytuacji, kiedy cały świat boi się zarówno inflacji jak i spowolnienia gospodarczego musimy być bardzo ostrożni w rozpętywaniu procesów, nad którymi potem nie zapanujemy. A jesteśmy do tego na najlepszej drodze.

Mogę tutaj zarysować jeden z możliwych, czarnych scenariuszy. Podkreślam, że jeden, a nie jedyny i że mam nadzieje, iż się nie sprawdzi. To, co ostatnio widzę na rynku walutowym jest bardzo niepokojące. Od wielu lat obowiązywała korelacja zgodnie z którą im silniejsze było euro do dolara tym bardziej wzmacniał się złoty do obu tych walut. Jeśli euro traciło do dolara to złoty też tracił zarówno w stosunku do euro jak i do dolara. Teraz, od wielu dni, można zauważyć, że korelacja się zmieniła. Jeśli kurs EUR/USD spada (euro traci do dolara) to złoty błyskawicznie umacnia się w stosunku do euro i stabilizuje (z tendencją do słabnięcia) w stosunku do dolara. Jest to więc sytuacja odwrotna do tej z lat 2000 - 2004. Nie muszę zapewne dodawać, że niezwykle niekorzystna dla naszej gospodarki.

W końcu roku (najpóźniej) rynek walutowy zacznie grę pod podwyżki stóp w USA. Rezerwa Federalne będzie zmuszona do ich podnoszenia, chociaż do wyborów prezydenckich w USA (listopad) zapewne się jeszcze wstrzyma. Obawa o stan gospodarki i sektor finansowy może to wstrzymywania się jeszcze trochę wydłużyć, ale nie da się długo utrzymać sytuacji, w której inflacja jest na poziomie 5 procent, a stopy na wysokości 2 procent. Z tego wynika, że rok 2009 będzie rokiem podwyżek amerykańskich stóp procentowych. W strefie euro nawet jeśli będą rosły to dużo wolniej. Wynik jest łatwy do przewidzenia - dolar powinien zyskiwać w stosunku do euro. Jeśli tak się stanie, a obecna korelacja złoty - kurs EUR/USD się utrzyma to będziemy mieli duży problem, bo spekulanci potrafią być naprawdę bezwzględni. Nie da się przewidzieć, gdzie zaprowadzą naszą walutę. Gospodarka i rynek pracy zapłaci drogo za obecne ekscesy rynku walutowego. Oczywiście winnych wtedy się nie znajdzie, bo tylko sukces ma wielu ojców. W razie czego proszę pamiętać - ostrzegałem.