Jeszcze przed rozpoczęciem czerwca twierdziłem, że po przecenie czerwiec powinien być dobry, bo jest pod co grać. Na giełdzie nadzieje i oczekiwania często są najważniejsze. Realia też mają znaczenie, ale gra pod jakieś wydarzenie pozwala na osiągnięcie bardzo dobrych wyników. W czerwcu czekały nas przecież: posiedzenie Europejskiego Banku Centralnego (ECB), posiedzenie amerykańskiego Komitetu Otwartego Rynku (FOMC), szczyt Unii Europejskiej, koniec miesiąca, kwartału i półrocza, czyli strojenie okien przez fundusze („window dressing”) oraz czekanie na sezon raportów kwartalnych amerykańskich spółek (początek 9. lipca). Wiele wydarzeń, które mogły, ale nie musiały, doprowadzić do poprawy nastrojów.
Amerykańskie i polskie byki wykorzystywały ten okres doskonale. Polskie nadal wykorzystują, a amerykańskie nabrały wątpliwości po posiedzeniu FOMC. Faktem jest, że już 6. czerwca rozczarował graczy Mario Draghi, szef ECB. Nie zaproponował praktycznie żadnych nowy środków mogących uspokoić rynki. Pojawiła się też jednak fraza mówiąca o tym, że bank czuwa i w razie potrzeby nie zawaha się przed zdecydowaną akcją. Draghi twierdził, że teraz powinni działać politycy, co przesuwano akcenty na szczyt UE. W międzyczasie też jednak coś zrobili – obiecali 100 mld euro hiszpańskiemu sektorowi bankowemu.
Obradujący dwa tygodnie później FOMC też niczym nie zaskoczył. Komitet poinformował, że stopy pozostają bez zmian (0,25 proc.), a operacja TWIST będzie kontynuowana do końca 2012 roku (dodatkowe 267 mld USD). Nie zmienił też stanowiska co do momentu podwyżki stóp (najwcześniej w 2014 roku). Decyzje były określane (słusznie) mianem „skromne” i rzeczywiście takie były. Nie należy oczekiwać, że w istotny sposób pomogą gospodarce. Podczas konferencji prasowej Ben Bernanke, szef Fed mówił o zagrożeniu płynącym z Europy i o tym, że Fed może zrobić więcej i jest do tego gotowy, jeśli nie będzie stabilnej poprawy na rynku pracy.
Dzień po posiedzeniu FOMC bardzo często pokazuje prawdziwą reakcję rynków na wynik tego posiedzenia i to chyba właśnie 21. czerwca obserwowaliśmy – rozpoczęła się przecena. Zapalnikiem ją uruchamiającym mogła być też rekomendacja Goldman Sachs. Analitycy tej firmy zalecali budowanie krótkich pozycji z zakresem spadku S&P 500 do 1.285 pkt. Pojawiło się też sporo bardzo złych albo złych danych makro publikowanych w Chinach, strefie euro i USA. Od tego momentu pozostawało już tylko czekania na szczyt UE, strojenie okien przez fundusze („window dressing”) oraz czekanie na sezon raportów kwartalnych amerykańskich spółek.
Na początku ostatniego tygodniu czerwca wszystko pomagało niedźwiedziom. Szczególnie pomagało im rozczarowanie Europejczyków tym, co politycy mają do powiedzenia przed szczytem UE (28-29. czerwca). Politycy niemieccy nadal i to zdecydowanie sprzeciwiali się doraźnym akcjom, które mogłyby pomóc strefie euro. Można powiedzieć, że to, co miało pomagać bykom, czyli czekania na szczyt UE stało się największym sprzymierzeńcem niedźwiedzi. Zawiedzeni inwestorzy z pasją sprzedawali akcje i pozbywali się euro.
Bardzo niepokojące było to, że pojawiło się dużo komentarzy, w których autorzy przestrzegali przed wiązaniem zbyt dużych nastrojów z sezonem raportów kwartalnych amerykańskich spółek. Od wielu kwartałów był to sezon byków. Duża ilość ostrzeżeń o słabszych od wcześniej prognozowanych wynikach wytrącała argumenty z ręki tego obozu. Przecena akcji doprowadziła do tego, że na amerykańskich indeksach zniknęły formacje odwróconej głowy z ramionami, a wraz z nimi sygnały kupna. W ten sposób jedyną nadzieję czerwca stał się kończący półrocze „window dressing”. Nie zawsze się on jednak pojawia.
Czyli wszystko źle i czeka nas bessa? Niekoniecznie. Od dawna twierdziłem, że „im gorzej tym lepiej”, bo tylko wystraszeni politycy zdolni są do bardziej wyrazistych działań. Wynik wyborów w Grecji najwyraźniej ich uśpił. Za chwilę najchętniej wyjechaliby na urlopy. Teraz (piszę to we wtorek 26.06 tuż po południu), kiedy nastroje się znacznie pogorszyły mają problem. Przy okazji uwaga: pogorszyły się jednak wszędzie tylko nie w Polsce, bo to nieco inny przypadek – wszedł kapitał, który chce zarobić dwa razy: na akcjach i na mocniejszym złotym. Jak długo się da będzie prowadził rynek w wybranym kierunku.
Skoro politycy mają problem, a nikt już nie liczy na to, że unijny szczyt doprowadzi do pozytywnego przełomu, to będzie im bardzo łatwo zaskoczyć pozytywnie inwestorów. Ja na to liczę. Nie ma znaczenia, czy wyniki szczytu będą naprawdę znaczące – ważne jest to, żeby gracze poczuli ulgę, a to jest łatwe do osiągnięcia. Podobnie jest z sezonem raport kwartalnych amerykańskich spółek. Prognozy są tak masowo obniżane, a oczekiwania tak zniżone, że bardzo łatwo będzie zagrać w starą grę: niskie prognozy, nieco lepsze wyniki.
Wniosek wydaje się być dość oczywisty. Jeśli nie dojdzie do jakichś dramatycznych wydarzeń na rynku długu Hiszpanii i Włoch, czyli jeśli nie pojawią się nowe, negatywne fakty dotyczące stanu gospodarki i zadłużenia tych państw to odpowiadając na pytanie z tytułu można zaryzykować stwierdzenie, że bardziej prawdopodobna jest lipcowa hossa.
Zapraszam na zaprzyjaźniony ze mną portal: http://studioopinii.pl/
