Listopad 2010 miesiącem, który przejdzie do historii

Piotr KuczyńskiPiotr Kuczyński
opublikowano: 2010-11-05 13:10

Listopad rozpoczął się od dwóch wydarzeń, których skutki będzie odczuwał cały świat przez wiele miesięcy, jeśli nie lat. Oba miały miejsce w USA. Pierwsze z tych wydarzeń to wybory do Kongresu. Wybierano całą Izbę Reprezentantów i 1/3 Senatu. Niespodzianek na poziomie Kongresu (nie poszczególnych postaci) nie było. W Izbie Reprezentantów Republikanie zdobyli większość, a w Senacie Demokraci utrzymali bardzo skromną przewagę. Taką, która nie da większości uniemożliwiającej wejście w procedurę filibuster, czyli znacznego przedłużania dyskusji praktycznie uniemożliwiającej uchwalenie ustaw sprzecznych z wolą opozycji.

Duży sukces odniosła ultra-konserwatywna Tea Party. Jej przedstawiciele będą oczywiście głosowali w ramach Partii Republikańskiej, ale będą nieprzejednani, co często będzie załamywało wszelkie próby osiągnięcia konsensu. Nie wygrały takie postacie jak wierząca w magię Sharron Angle, czy zwalczająca masturbację Christine O'Donnell (obie z poparciem Sary Palin), ale i tak poparcie Amerykanów dla tej frakcji Republikanów jest niepokojące. Zogby International informuje, że wśród ankietowanych wyborców 27 - 32 procent popiera Tea Party.

Można zapytać co jest takiego złego w partii dążącej do zrównoważenia budżetu i do skrajnego ograniczenia roli rządu w gospodarce? No i oczywiście do rezygnacji z reformy ochrony zdrowia. Trzeba posłuchać poszczególnych kandydatów tej partii, żeby zorientować się, że o świecie wiedzą niewiele, a ich bronią jest nieznośny prawicowy populizm. Zagrożeniem jest to, że w przyszłości Amerykanie (w większości niezdający sobie sprawy z przyczyn, które doprowadziły ich do stanu wrzenia) wybiorą ludzi, którzy będą kierowali krajem wypracowującym około 1/5 światowego PKB. Tym jednak będziemy się martwili później, ale jeśli spojrzymy na to, co dzieje się w Europie to widać dokładnie te same trendy: nacjonalistyczny, ksenofobiczny, prawicowy populizm zaczyna dochodzić do głosu. To nic dobrego światu nie wróży.

Uznaje się, że taki podzielony Kongres jest dobry dla rynków finansowych, bo nie będzie w stanie uchwalać nowych praw, a rynki przecież nie lubią zmian. Tym razem będzie jednak inaczej. Kryzys trwa, potrzebna jest silna władza, a tej władzy nie będzie. O tym jednak Amerykanie przekonają się dopiero za pewien czas. Na razie będą się cieszyli. Mówi się na przykład o tym, że Izba Reprezentantów zmusi Demokratów do przedłużenie ulg podatkowych ery Busha. Tym samym ograniczy dochody budżetu, o który podobno tak dba Tea Party. Republikanie ograniczą też lub wręcz usuną te części reformy ochrony zdrowia, która ogranicza zyski szpitali. Mówi się też, że będą kształtowali 240 aktów wykonawczych i regulacji, które przyjęte reformy sektora finansów zostawiły do rozstrzygnięcia w przyszłości. Tym samym dadzą rynkom finansowych więcej swobody prowadząc je wprost do czekającej za klika lat katastrofy.

Drugie wydarzenie było równie bogate w konsekwencje. Komitet Otwartego Rynku (FOMC) (jak zwykle) rynków nie zawiódł. Zadecydował o zwiększeniu wartości QE (pobudzenia ilościowego), czyli długoterminowych obligacji skarbowych rządu USA na kwotę 600 mld USD do końca drugiego kwartału 2011. Na pozór wydawałoby się, że to więcej niż oczekiwane 500 mld, ale tak nie jest. Mówiono o 400 - 500 mld na okres 4 - 6 miesięcy, a jest 600 mld na 8 miesięcy, wiec mniej więcej tyle ile oczekiwano. Większość rynkowa oczekuje, że na tym się nie skończy. Twierdzi się, że ogólna kwota zmieści się między 1.500 a 2.000 mld USD. Fed utrzyma też dotychczasową politykę reinwestowania kapitału z posiadanych obligacji, co da dodatkowo kwotę 250 - 300 mld USD. Uzasadniając tę decyzję FOMC mówił o „rozczarowująco wolnym ożywieniu" i o tym, że chce doprowadzić inflację do pożądanego (w domyśle wyższego) poziomu.

Trzeba sobie jasno powiedzieć: decyzje Fed to czyste szaleństwo. Są ludzie, którzy twierdzą, że fiasko polityki FOMC doprowadzi do pokazania nędzy keynesizmu. Że będzie to ostateczne bankructwo tego kierunku ekonomii. Nic bardziej błędnego. Jakiż to keynesizm? Pomaganie w budowaniu bańki spekulacyjnej na miarę niespotykaną w historii? Amerykanie twierdzą, że budowana jest „mother of all bubbles"? Keynesizm to inwestycje w infrastrukturę, w produkcję, w usługi. W to, co zwiększa zatrudnienie. Widzimy coś takiego w działaniu Fed? Ja widzę totalne szaleństwo. Keynes przewraca się w grobie widząc, że zamiast interwencji państwa w gospodarkę mamy pomoc w budowaniu baniek spekulacyjnych na rynkach finansowych.

Kontynuowana jest polityka Alana Greenspana, który zalewał rynki gotówką budując bańki spekulacyjne. One pękły w latach 2007 -2009. Teraz Ben Bernanke, szef Fed robi dokładnie to samo. Zresztą Alan Greenspan, po chwili załamania, kiedy przyznał, że może się mylić, znowu mówi rzeczy straszne. Twierdzi, że wzrost cen aktywów doprowadzi do wzrostu poczucia bogactwa, a to pomoże gospodarce. Nikt nie myśli o tym, co się stanie, kiedy bańki pękną. Kto za to zapłaci? Czy szefowie Fed zostaną kiedyś osądzeni? Nie przez historię, ale przez prawo? Nawiasem mówiąc „nasz" prezes też popisuje się czymś, co można nazwać cynizmem. Jean-Claude Trichet, szef ECB powiedział po posiedzeniu banku, że „nie ma żadnych sygnałów, które by zachwiały wiarę w to, że prezes Fed oraz sekretarz skarbu USA nie prowadzą polityki, której celem jest osłabienie dolara". Kompletny absurd, którego wymowa jest jednoznaczna: ECB nie ma nic przeciwko osłabieniu dolara.

Jakie będą skutki tej polityki? Szybka deprecjacja dolara i aprecjacja walut krajów rozwijających się (w tym złotego), wzrost cen surowców i akcji (zapewne do absurdalnych poziomów), wzrost cen towarów rolnych (jeśli ktoś nie wierzy to niech spojrzy na wykresy bawełny, cukru, kukurydzy, soi itp.). To wszystko wynik działania funduszy inwestycyjnych. Oczywiście rozkręci się też inflacja. Temu wszystkiemu kraje rozwijające się nie będą się spokojnie przyglądały. Głośno protestują Chiny, Korea, Brazylia i inne. Zapowiadają ostrą kontrolę kapitału spekulacyjnego. On sobie jakoś poradzi. Rozbudzone zostaną jednak skłonności protekcjonistyczne, co przecież tak bardzo zaszkodziło światu podczas Wielkiej Depresji.

Dla naszego rynku kapitałowego to wszystko też będzie miało znaczenie. Przyblokowany nieco w innych krajach kapitał spekulacyjny będzie szukał okazji, wiec wpłynie po części na rynki Europy Centralnej. Dlaczego WIG20 nie miałby wzrosnąć do 4.500 pkt. skoro takie wzrosty w Turcji, Indonezji, Argentynie itp. nie dziwią? Swoją cegiełkę dołoży reforma OFE. Uważam, że to, co się nam szykuje jest (delikatnie mówić) potężnym błędem. Pisałem już o tym wiele razy, wiec teraz krótko.

Za reformę zabrali się ludzie zapewne znakomici w swoich profesjach. Doskonali ekonomiści. Problem w tym, że kompletni nierozumiejący natury współczesnych rynków finansowych. Pierwszy lepszy mój kolega, spekulant wie o niej więcej. Autorzy reformy chcą dopuścić do tego, żeby OFE, w subfunduszu dla ludzi poniżej 55 roku życia, 85 procent środków mogły inwestować w akcje. Mówi się też, że między innymi dzięki temu emerytury wzrosną o 10-12 procent (sic!). Prawda jest taka, że pieniędzmi emerytów będzie się pomagało w pompowaniu baniek spekulacyjnych. Grający na wzrost indeksów na GPW mogą się bardzo cieszyć. Tyle tylko że bańki zawsze pękają, a budowana obecnie bańka wszelkich baniek pęknie w sposób niezwykle spektakularny. Gdzie będą twórcy obecnej reformy, kiedy OFE zostaną zlikwidowane, a emeryci ograbieni?