Boom kulinarny trwa. Gotowanie wyszło z kuchni i stało się sposobem na spędzanie wolnego czasu — nie tylko w restauracjach, ale też w parkach, domach kultury, a nawet muzeach rozstawia się stoły i zaprasza gości nie do degustacji, ale do działania. Krojenie, smażenie i pieczenie przestało też być wyłącznie domeną dorosłych, coraz częściej w fartuszki ubiera się również dzieci. Jednak jeszcze kilka lat temu pomysł wpuszczenia trzyletnich maluchów do kuchni wydawał się nierealny. Przy takim nastawieniu otoczenia zaczynała ze swoją szkołą gotowania dla dzieci Katia Roman- -Trzaska, która w 2007 r. wraz z przyjaciółką Valerie Colloredo otworzyła firmę Little Chef.

Z myślą o obcokrajowcach
— Nazwałyśmy szkołę Little Chef, bo założenie było takie, żeby skierować ofertę do obcokrajowców mieszkających w Polsce. Myślałyśmy, że Polacy nie będą tym zainteresowani,pomysł wydawał się zbyt nowatorski — wspomina Katia Roman-Trzaska. Z jednej strony słyszała głosy powątpiewania, czy pomysł jest realny, bo dzieci w kuchni to niebezpieczeństwo.
Z drugiej — niemal natychmiast zaczęła prowadzić zajęcia w języku polskim, bo tylu było polskich klientów. Dziś warsztaty odbywają się w językach angielskim i francuskim, jednak zdecydowanie najwięcej jest tych po polsku. — Pierwsze zajęcia prowadziłam w moim mieszkaniu. Na weekend przemeblowywałam kuchnię, mąż zabierał nasze dzieci na spacer, a ja gotowałam z małymi uczestnikami zajęć — mówi właścicielka Little Chef.
Szybko jednak z domowej kuchni przeniosła się do wynajętego lokalu, a dziś jej szkoła gotowania mieści się w jednym z biurowców na warszawskim Mokotowie. Stworzenie miejsca, które byłoby odpowiednio przygotowane do charakteru działalności i potrzeb odbiorców, było kosztowne — na początek Katia Roman-Trzaska zainwestowała 30 tys. zł.
— Cicha wykładzina przeciwpożarowa, na której nie tłuką się naczynia, automatycznie regulowane stoły, aby mogły przy nich gotować nawet trzyletnie maluchy, narzędzia i wyposażenie, które trzeba często wymieniać, a do tego stale świeże składniki, ubezpieczenia — to wszystko pochłania ogromne koszty — mówi właścicielka Little Chef. Miesięczne wydatki sprowadzają się do kilkunastu tysięcy złotych.
Nie tylko dla dzieci
W tak przygotowanej przestrzeni 12-osobowa ekipa Little Chef uczy gotowania nie tylko dzieci, ale też dorosłych.
— Rodzice, którzy przyprowadzali dzieci na zajęcia, zgłaszali zapotrzebowanie na podobne warsztaty, w których oni mogliby wziąć udział. My, jako mała firma, mamy tę zaletę, że możemy wdrożyć nowy pomysł, nie zwołując zarządu, nie czekając miesiącami na decyzje. Rodzi się ciekawy pomysł, więc opracowujemy go i wprowadzamy w życie. Nie sprawdza się — usuwamy go i szukamy czegoś innego — wyjaśnia zasadę działania swojej firmy Katia Roman-Trzaska.
W ten sposób powstała oferta Little Chef, w której są m.in. warsztaty z kuchni bezglutenowej czy wegetariańskiej, zajęcia ze zdrowymi słodyczami, spotkania odbywające się na lokalnych targach żywności, obozy żeglarsko-kulinarne dla nastolatków i wiele innych. Ceny różnią się w zależności od grupy wiekowej, rodzaju i liczby zajęć: za udział w jednorazowych warsztatach młodszych dzieci rodzice zapłacą 70 zł, karnet na pięć spotkań to koszt 350 zł, a 10 zajęć to wydatek 650 zł. Koszty zajęć dla nastolatków to: 150 zł (jednorazowo), 350 zł (trzy spotkania) i 650 zł (pięć spotkań). Od 2007 r. w różnych zajęciach kulinarnych wzięło udział ponad 25 tys. dzieci.
Współpracują też z firmami
Little Chef swoją ofertę kieruje również do firm.
— Dwa lata temu do firmy dołączył mój mąż Paweł, który zajął się obozami żeglarskimi dla dzieci oraz marką Super Chef, która została stworzona z myślą o firmowych imprezach integracyjnych, piknikach, korporacyjnym team buildingu — mówi Katia Roman-Trzaska. Dotychczas z Little Chef gotowali m.in.: ING Bank, Sony, Orange, Heinz, Whirlpool, Ambasada Amerykańska czy Mercedes Polska.