Luksemburg, który przewodniczy w tym półroczu pracom Unii Europejskiej, nie wyklucza "spowolnienia" procesu ratyfikacji konstytucji UE.
Ma to na celu uniknięcie odrzucenia unijnego traktatu przez kolejne państwa, po tym, jak "nie" w referendach konstytucyjnych powiedzieli Francuzi i Holendrzy.
Zdaniem Luksemburga, przywódcy państw członkowskich UE muszą wypowiedzieć się na temat przyszłości unijnej konstytucji w czwartek wieczorem na szczycie w Brukseli.
Minister ds. europejskich Luksemburga Nicolas Schmit zaapelował we wtorek o pozostawienie obecnego tekstu konstytucji UE i nie zatrzymanie, ale być może "wydłużenie i spowolnienie" procesu jej ratyfikacji.
Schmit powiedział w Parlamencie Europejskim, że niespotykanym zjawiskiem jest to, w jaki sposób francuskie i holenderskie "nie" dla konstytucji odbija się echem w innych państwach. "Jeśli proces będzie kontynuowany, jeśli nic się nie zmieni, zobaczymy podobne rezultaty (wyników referendów - PAP)" - dodał minister.
W dyskusji w PE uczestniczył również poseł Jacek Protasiewicz (PO). Poinformował o zmieniających się nastrojach społecznych w Polsce i przestrzegł, że połączenie kampanii referendalnej z kampanią przed wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi w Polsce może - jego zdaniem - doprowadzić do trzeciego "nie" dla konstytucji UE.
"To scenariusz znany z poprzednich referendów. Z kolejnymi apelami niepopularnych polityków do głosowania +tak+ sukcesywnie poszerzało się grono zwolenników +nie+" - powiedział Protasiewicz i poparł zamiary Luksemburga dotyczące zawieszenia procedury ratyfikacyjnej, na co najmniej sześć miesięcy.
Luksemburg jest następnym krajem, w którym ma odbyć się referendum w sprawie unijnej konstytucji - 10 lipca. Po tym, jak Francuzi i Holendrzy odrzucili traktat w referendum w znaczący sposób wzrosła liczba jego przeciwników w tym kraju.
Według sondażu opublikowanego w zeszłym tygodniu, w Luksemburgu 45 proc. społeczeństwa jest przeciwko konstytucji UE. Malejące poparcie dla konstytucji widoczne jest też w innych krajach, m.in. w Portugalii, Czechach i Polsce.
Elwira Wielańczyk, PAP