Gdy Donald Trump zapowiedział w kwietniu skokowe podwyżki ceł, wszystkim w oczy zajrzała recesja. Przynajmniej w handlu światowym. Międzynarodowa Organizacja Handlu przewidywała, że przy pełnym wprowadzeniu ceł globalna wymiana towarami obniży się o 1,5 proc. w 2025 r., a przy częściowym - o 0,2 proc.
Tymczasem po siedmiu miesiącach roku światowy handel jest… 5 proc. wyższy niż rok wcześniej, a w samym lipcu o 5,4 proc. Za tym idzie też wyższa produkcja przemysłowa, która średnio na całym świecie rośnie w tempie 2,5 proc. rok do roku. Tak wynika z najnowszego CPB World Trade Monitor, czyli analizy przygotowywanej co miesiąc przez holenderski urząd statystyczny.
To ożywienie w handlu jest potwierdzane przez kilka innych zjawisk. Poprawa nastrojów jest obserwowana w badaniach koniunktury PMI na świecie. Nieduża, ale zauważalna. O odporności handlu na cła informowały też duże firmy logistyczne, jak Maersk.
Co się dzieje? Oto trzy hipotezy.
Protekcjonizm się broni
Donald Trump powiedział podczas wystąpienia przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ, że we wszystkim miał rację. Może w jakimś stopniu to prawda i cła w ogóle nie szkodzą produkcji, a wręcz ją pobudzają? W czasach protekcjonizmu wszyscy chcą pobudzać produkcję, więc ona rośnie.
Większość ludzi analizujących gospodarkę wyssała z mlekiem matki przekonanie, że cła to największe zło, a wolny handel - największe błogosławieństwo. To tak fundamentalne przekonanie, że bardzo często można przeczytać, iż ekonomistów dzieli wszystko, ale nie wiara w korzyści z wolnego handlu. Żyjemy jednak w świecie zmian paradygmatów, a ekonomia akurat jest dziedziną bardzo podatną na takie zmiany. Kto wie, może się okaże, że cła działają zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażaliśmy.
Na razie jednak tę hipotezę trzymałbym jako rezerwową i skupił się na kolejnych.
Handel został zahartowany
Druga możliwość jest taka, że światowy system handlowy wykorzystuje liczne luki w cłach. Towary płyną nowymi szlakami, optymalizując swoje drogi tak, by płacić najmniejsze cła. Firmy biorą na klatę koszty ceł, bo i tak miały wysokie zapasy płynności. Łańcuchy dostaw zostały zahartowane przez pandemię i teraz dla nich wstrząs celny jest jak małe kopnięcie w kostkę.
Przekierowywanie handlu widać w danych jako wzrost wolumenu, ponieważ część eksportu na świecie rejestrowana jest podwójnie lub nawet potrójnie. Na przykład najpierw jako eksport z Chin do Wietnamu, potem z Wietnamu do Stanów Zjednoczonych.
Choć ta hipoteza nie wyjaśni wzrostu produkcji.
Firmy znów budują zapasy
Część ekonomistów uważa, że obserwujemy cały czas tzw. frontloading, czyli zwiększanie zapasów przez producentów na świecie w związku ze wzrostem ryzyka. Może być to podobne zjawisko do tego, co działo się w czasie pandemii, tylko że wtedy było to na znacznie większą skalę.
Jeżeli tak jest, to za kilka miesięcy czeka nas wyraźny spadek produkcji, handlu, koniunktury i nastrojów.
Która z tych hipotez jest prawdziwa? Ustawiłbym je w kolejności słuszności w następujący sposób: druga (odporność handlu), trzecia (frontloading), pierwsza (pobudzanie produkcji przez protekcjonizm). Gdybyśmy obserwowali autentyczne ożywienie popytu, widać byłoby to w cenach, a tymczasem inflacja cen producentów jest na świecie niska. Gdyby to był tylko i wyłącznie frontloading, to z drugiej strony obserwowalibyśmy jakieś obniżenie inwestycji w związku ze strachem firm o przyszłość – na razie tego nie widać. Dlatego najwięcej argumentów widzę za tezą, że po prostu firmy biorą cła na klatę, przekierowują szlaki handlowe i wszystko toczy się dalej.