Być dzisiaj młodym dorosłym — to nie brzmi dumnie. Większość osób należących do generacji, która ukuła terminy celebryta, singiel i hipster, a smartfona traktuje jak przedłużenie własnego „ja” (choć jej starsza część może pamiętać jeszcze kasety magnetofonowe i walkmany), nie identyfikuje się z terminem „milenialsi” — wynika z najnowszych badań waszyngtońskiego think tanku Pew Research Center. I to mimo że ich wpływ na współczesną kulturę, gospodarkę i cały świat jest obecnie coraz większy.

Nadążanie za nowinkami technologicznymi to za mało, żeby opisać osoby urodzone w latach 80. i 90. W Polsce jest to pierwsze powojenne pokolenie, które dorastało już w gospodarce wolnorynkowej. Należą do niego zarówno młodzi hipsterzy, jak i obecni 30-latkowie pracujący w korporacjach. Z badania przeprowadzonego przez amerykański think tank wynika, że tylko 40 proc. dorosłych milenialsów (inaczej mówiąc pokolenia Y) w USA jest skłonnych określić siebie tą nazwą.
To raczej mały odsetek i nie musi wynikać tylko z nieznajomości przyjętego przez socjologów terminu, bo funkcjonuje on w massmediach od wielu lat. Spośród starszych przedstawicieli „igreków” znaczna część uważa siebie raczej za członków generacji X (osób mających dziś 35-50 lat). Mniej problemów z prawidłowym wskazaniem przynależności do własnej generacji miały starsze pokolenia. Aż 58 proc. przedstawicieli generacji X oraz 79 proc. przedstawicieli baby boomers (osób w wieku 51-69 lat) w ankietach prawidłowo identyfikowało się z własnym pokoleniem.
Niska identyfikacja milenialsów z własną grupą może wynikać z dużej dozy krytycyzmu, jakim cechuje się najmłodsze pokolenie dorosłych. Żadna inna generacja nie przypisuje sobie tylu negatywnych cech.
Prawie 60 proc. milenialsów opisuje swoją generację jako pokolenie ludzi „zorientowanych głównie na siebie” (cechę tę wiele razy przypisywali im już socjolodzy, w tym Joeri Van den Bergh, jeden z najbardziej znanych autorów książek na temat pokolenia Y). Poza tym postrzegają siebie jako osoby rozrzutne, chciwe i cyniczne. Wielu ze słowem milenials kojarzy się także brak odpowiedzialności i moralności. Nie utożsamiają się też z ciężką pracą.
Jako najciężej pracujący widzą siebie przedstawiciele pokolenia silent (z ang. cisi), które pamięta czasy wojny (są to obecni 70-87-latkowie). Aż 83 proc. z nich określa własne pokolenie jako „pracowite”, podczas gdy milenialsów tylko 36 proc., a osób z tzw. powojennego wyżu demograficznego (baby boomers) — 77 proc.
Socjolodzy uważają, że to właśnie ci ostatni w największym stopniu ukształtowali współczesną rzeczywistość. Teraz pałeczkę przejmują ich dzieci.
Pokolenie Y staje się już najliczniejszą grupą wyborców w wielu krajach. Do 2025 r. ma stanowić 75 proc. globalnej siły roboczej, a w USA mają już większy udział w rynku pracy niż „iksy”.
Termin „milenialsi” po raz pierwszy pojawił się w książce „Generations” Neila Howe’a i Williama Straussa, którzy określili nim pokolenie osób urodzonych po 82 r.